ZŁAPANE CHWILE SPOKOJNEJ RADOŚCI

Jeśli myślałam, że w Senegalu warunki były trudne a czasu mało, to mocno nie doceniłam tego, jak ogromnym wyzwaniem będzie organizacja Summer Campu. Minął już pierwszy tydzień naszego letniego obozu dla dzieciaków a był on równie owocny jak wycieńczający.

Mieliśmy jeden dzień po powrocie z Senegalu na zorganizowanie wszystkiego na letni obóz dla dzieci. Mam na myśli organizację naprawdę wszystkiego: stworzenie listy uczestników, listy animatorów, podział na grupy, podział na klasy, nazwy grup, plan dnia, podział nauczycieli, lekcji, obowiązków, przydział do komitetów i pewnie znalazłabym jeszcze kilka podziałów, gdybym naprawdę chciała. Wszystkie te podziały odbywały się na moim komputerze do godziny 4.00 nad ranem, na 2 i pół godziny przed rozpoczęciem pierwszego dnia Summer Campu.

Po krótce przedstawię Wam nasz harmonogram na cały tydzień. Każdy dzień Summer Campu zaczynamy poranną mszą o 7.30. Codziennie do 8.15 mamy poranną modlitwę, następnie do 8.45 wraz z animatorami jemy śniadanie. Punktualnie po półgodzinnym posiłku zaczynamy Morning Assembly, czyli poranny apel dla dzieciaków, po którym rozchodzą się do swoich klas na lekcje angielskiego, matematyki, przyrody lub etyki. Po 3 godzinach lekcyjnych mamy przerwę taneczną, po której zaczynamy pracę w grupach na temat wybrany specjalnie na dany dzień. Przykładowo, dzisiejszy temat to „Hojność się opłaca”. O 13.00 wspólnie jemy lunch, który zazwyczaj składa się z ryżu i ryby lub kurczaka. Po 45 minutach idziemy do Youth Centre na gry zespołowe, w których to grupy mogą zdobyć punkty za zwycięstwo w każdej z 3 konkurencji. 14.30 zaczynamy skillsy, czyli lekcje piłki nożnej, tańca, badmintona, gotowania, komputerów i gitary. Kończymy wspólną modlitwą i przedstawianiem piosenek z dzisiejszego dnia dopasowanych do tematu. O 15.30 dzieci rozchodzą się do domów, żebyśmy jako animatorzy mogli skończyć naszą ewaluację do godziny 16.00.

Oprócz tego cały tydzień zajmowałam się czymś, czego nie lubię i nie potrafię, czyli sprawami administracyjnymi. Po pierwsze rejestracja uczestników należy do mnie i tu już pojawia się kilka przeszkód, jak na przykład fakt, że pierwszego dnia było 80 uczestników a w ciągu tego tygodnia doszło drugie tyle. Z tego powodu podziału na grupy czy klasy nie dało się dobrze przewidzieć. Początkowa zbyt mała liczba nauczycieli zmusiła nas do zrobienia grafiku, tak że każdy z nich uczy tego samego przedmiotu po dwie klasy. Animatorzy zaczęli dochodzić w trakcie a niektórzy jak duchy pojawiają się, żeby kolejnego dnia zniknąć. Do tej pory nie wiem, kto jest w której grupie. Ostatnie siedem dni Summer Campu biegam w jedną i drugą po wiosce, starając się dopatrzyć, żeby wszystko było na czas i wstępnie zaplanowane na pół godziny przed rozpoczęciem kolejnej części programu.

Wiem, brzmi to jak totalna porażka, ale bardzo łatwo da się znaleźć w tym ogromny plus. Mianowicie jeśli ktokolwiek z Was wątpi w istnienie Bożej łaski, tutaj jest niepodważalny jej dowód. Cały Summer Camp jest niezwykle owocny, pomimo wszystkich tych niedociągnięć, których jestem świadkiem i najczęściej również sprawcą. Bez Bożej pomocy i woli żadna z tych rzeczy nie wyszłaby na czas. Animatorzy spisują się na medal pomimo zmęczenia. Dzieciaki są pełne energii i radości i same często pomagają nam przy drobnych obowiązkach. Widzę niezwykłą wartość tego prawie 200 osobowego zgromadzenia. Jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Naprawdę. Każdy każdemu pomaga, nie ważne o co się go poprosi. Czasem się sprzeczamy, a czasem bijemy, ale pod koniec miłość Boża, która rośnie między nami jest jedynym co widzę. I jestem dumna i szczęśliwa, mogąc być częścią czegoś tak pięknego.

Z tego też powodu tak bardzo doceniam te krótkie chwile spokoju, złapane w czasie ogólnej harmonii lub ogólnego chaosu. Taniec w przedszkolu z wyciągniętym na wierzch językiem i wygiętymi na boki kolanami z dziećmi śmiejącymi się wokół, 3 minuty oglądania gier zespołowych w otoczeniu garnących się do mnie dzieci z innej grupy, wygłupy z najmłodszym uczestnikiem Summer Campu z tyłu zgromadzenia podczas popołudniowego Assembly czy chociażby zwykła rozmowa na pniaku pod drzewem z animatorami z komitetu gier, moimi przyjaciółmi. Wszystkie te chwile, wszystkie uśmiechy, każdy raz kiedy słyszę „aunty Ela” czyli „ciocia Ela”, sprawiają że wiem, że to co robię ma sens. Mój pot i łzy, każde załamanie nerwowe przez kolejny formularz, błąd w liście obecności czy samoistnie znikający dokument Worda, wszystko to jest warte zachodu. Nawet lepiej, bo każda taka drobna złapana z moją nową rodzinką chwila dodaje mi więcej energii, niż potrzebuję żeby Camp działał, dzięki czemu mogę więcej czasu spędzić z nimi.

Dziękuję Ci, panie Boże, że tak hojnie nas obdarowujesz miłością. Proszę, nigdy w tym nie przestawaj. Dziękuję Wam wszystkim za modlitwy i wsparcie. Jak widać, bardzo się przydają 😊.

Ela