WyEdukuj Miłość – edukacja w Indiach oczami wolontariusza

Jednym z miejsc, gdzie docieramy z programem Adopcja Miłości jest Diecezja Nellore w Indiach. Nasze wolontariuszki dzielą się z nami realiami tego miejsca.

Karolina Molendzka i Agata Kopańska spędziły na misji w Nellore pół roku. Jak same podkreślają ich zadaniem oprócz nauki języka angielskiego w miejscowej szkole było towarzyszenie dzieciom i ludziom młodym w ich codzienności. „Zależało nam, by dać im odczuć, że są dla nas ważne – czy to w szkole, czy w innych miejscach, gdzie przebywały, jak np. hostelach czy domach dziecka. Nie zawsze mogłyśmy prowadzić zajęcia, więc często tylko rozmawialiśmy, a one np. pokazywały nam, gdzie mieszkają” – wspomina Karolina. Szkoła, w której pracowały wolontariuszki, prowadzona jest przez Siostry Apostołki i jest to szkoła prywatna. Stąd bardzo różni się od typowych hinduskich szkół. „Siostra dyrektor spędziła kilka lat w Rzymie, także wydaje mi się, że była osobą bardzo otwartą i też wprowadzała wiele innowacji. Już choćby tę, że powierzyła nam dzieci i zaufała, że przez zabawy również można coś osiągnąć, a nie tylko za pomocą kija. A wiadomo, że Hindusi są w edukacji mocno nastawieni na wyniki” – tłumaczy Agata.

 

To jak wygląda edukacja w Indiach? „Niestety nie wszystkie dzieci mają możliwość nauki. Szkoły są raczej tylko w większych miastach, a rodzin ze wsi nie stać, by posłać swoje dzieci nawet do szkoły państwowej. A jednocześnie rodzice są świadomi, że tak naprawdę, jeśli chcą zadbać o dobrą przyszłość dla dziecka, to muszą je posłać do szkoły prywatnej. Dlatego często zamiast do szkoły, dzieci posyłane są do pracy” – relacjonuje Agata. Wciąż ogromnym problemem w Indiach jest kastowość. „W pracy liczą się nie tylko kwalifikację, ale jeszcze to z jakiej kasty pochodzisz. Nawet w szkole… Pamiętam taką sytuację, gdy zobaczyłam kwestionariusz przyjęcia do szkoły i tam było pytanie o kastę.”

Używanie kar cielesnych w Indiach zostało już zakazane. Niestety w szkołach jest to wciąż powszechne zjawisko. „Gdy się wejdzie do szkoły, to widać, że każdy nauczyciel chodzi z kijem. Dzieci wiedzą, że jest to forma rozwiązywania jakichś problemów, bo nawet jak my miałyśmy kłopoty z dyscypliną, to dzieci same pytały, gdzie mamy kija. Jednak one tak mówią, bo są bardzo głodne wiedzy, nie chcą tracić lekcji, a jak ktoś przeszkadza nauczycielowi to przede wszystkich tracą pozostali uczniowie” – wyjaśniają wolontariuszki.

 

Szkoły w Indiach są skromne i brakuje praktycznie wszystkiego. „Tamta szkoła jest inna od naszej, nie jest kolorowa. W salach są tylko ławki, biurka, kreda i tablica. Nie ma żadnych pomocy dydaktycznych. Są sale z rzutnikiem. Mają tak w zapisie, że każda klasa minimum raz w tygodniu musi pójść do nich na te 45 minut. Dlatego jak dzieci coś zobaczą, jakieś gry itp., to stają się takie aż łapczywe, ale właśnie chcą w coś pograć, coś zobaczyć. Nauczyciele nie mają łatwego zadania. Całą wiedzę jaką dysponują muszą przekazać dzieciom z głowy. Dodatkowym utrudnieniem jest to, że klasy są bardzo liczne, nawet powyżej 60 osób.” – relacjonuje Agata, a Karolina dodaje: „W ogóle jest tak, że trzylatki nie bawią się, bo nie mają się tam czym bawić. Siedzą w sali na kafelkach i mają tylko tabliczki z kredą, i cały dzień uczą się pisać „A, B, C” albo cyfry i tak wyglądają ich lekcje. A już czterolatki cały dzień od 9 do 16 spędzają w ławkach i uczą się.”

 

Wspomnienia o hinduskich dzieciach, które bardzo szybko muszą dorosnąć, są wciąć bardzo żywe w wolontariuszkach. Z przejęciem relacjonują ich sytuację: „Dzieci także w domach nie mają zabawek. Nie mają nawet czegoś takiego, jak swój pokój. Ci biedniejsi mieszkają w jednej izbie, do tego jest jeszcze wydzielona kuchnia, to tam nawet nie ma miejsca na zabawki. Jak pomyślimy sobie, że na nasze zabawka może kosztować 6-12 zł, to w porządku, można ją kupić, ale tam zarabiają 200 zł na miesiąc. Nawet nauczyciel. Oni zaspokajają potrzeby pierwszego rzędu, czyli coś do jedzenia albo coś do ubrania. O, na przykład, tego to nigdy nie zapomnę. Przez ponad tydzień był świętowany dzień dziecka i wyznaczono nagrody za udział w konkursach. Ja sobie myślę: „świetnie! Każdy dostanie po książce!” – moja myśl! Jesteśmy już na tym apelu, gdzie jest rozdanie nagród, a tam kubki i talerze, takie blaszane. Tu nie ma żadnych książek, żadnych zabawek! – a to był listopad, czyli po dwóch miesiącach nie byłam jeszcze do końca świadoma sytuacji.”

Na zakończenie zapytaliśmy Agatę i Karolinę czego one nauczyły się pracując w Indiach. Mnie np. bardzo się podobało, jak podchodziły do mnie dzieci i pytały, ilu mam braci, ile mam sióstr, jak ma na imię mój tata, moja mama. Teraz nawet mi to zostało w Polsce, że jak kogoś poznaję, to pytam go, czy masz rodzeństwo? W ogóle zapomniałam, że takie pytania też można zadać, bo zawsze pytałam, jakie studia skończyłeś, gdzie pracujesz. A to relacje są najważniejsze.” – odpowiada Karolina. Także dla Agaty pobyt w Nellor to czas nowych doświadczeń: „Jak człowiek robi coś źle, to w Indiach ci powiedzą, zwrócą ci uwagę. Ja to odbierałam jako krytykę; czasami człowiek się złościł. Zauważyłam jednak, że w Indiach naprawdę jeden o drugiego się troszczy, nawet jeśli ktoś kogoś nie zna. Oni ze sobą rozmawiają, mają czas na to, i poczucie czasu tam też jest całkiem inne. My to np. musimy być wiecznie punktualni. Nie mówię, że punktualność nie jest ważna, ale w danej chwili ważna jest osoba, z którą się spotykasz.”

 

red. Paula Łuszczek

 

Artykuł ten powstał na podstawie wywiadu przeprowadzonego przez Kamila Kasprzyka i Joannę Skowron. Dziękujemy 🙂