WSZYSTKO JEST NA SWOIM MIEJSCU Budzimy-MY marzenia ?

Jeśli spytać mojej mamy, jakiego zwrotu najczęściej używałam w dzieciństwie, odpowiedź brzmiałaby: „Ja siama”. Od zawsze lubiłam sama decydować, sama robić i sama doświadczać efektów tej samości. A tu od pewnego czasu okazuje się, że się nie da lub nie warto SAMEMU.
Fantastycznym przykładem jest tutaj nasz kolejny wyjazd misyjny. Wielokrotnie uśmiechałam się zakłopotana, kiedy ktoś powtarzał, że robię coś ważnego i dobrego. Nie zgadzałam się z osobą i liczbą czasownika. „Robię” oznacza, że to ode mnie zależy. „Robię” oznacza, że jestem samowystarczalna. „Robię” wyklucza tych wszystkich, którzy każdego roku wspierają każdy nasz wyjazd. Przygotowanie obozu dla dzieci wiąże się bowiem z wieloma miesiącami pracy, w trakcie których towarzyszy nam sztab bardziej i mniej znanych nam osób. Łączy ich jedno –pragnienie niesienia pomocy.
Jak udałoby nam się zebrać niezbędne fundusze, gdyby nie życzliwość wszystkich kapłanów, tych goszczących nas na niedzielach misyjnych i tych, którzy dowiedziawszy się, że potrzeba pilnego wsparcia, od razu zareagowali. Jak uzbierałybyśmy pieniądze na sprzęt potrzebny na obozie, gdyby nie wspaniałe festyny organizowane przy udziale stowarzyszeń i szkół. Skąd wzięłybyśmy przybory szkolne, którymi obdzielamy dzieci podczas zajęć plastycznych, gdyby nie otwartość ich rówieśników z Twardogóry, Wrocławia i Świdnicy. Skąd czerpałybyśmy siły do realizacji szalonych pomysłów, gdyby nie motywacja
i wsparcie ze strony kolegów i koleżanek z pracy. Jak uzupełniłybyśmy bagaż o niezbędne słodkości dla naszych gospodarzy, gdyby nie biegające po sklepach przyjaciółki. Gdzie naprawiłybyśmy laptopa, odszukałybyśmy potrzebny komputer i jak używałybyśmy ich na zajęciach, gdyby nie cierpliwi przyjaciele i bracia wysyłający przydatne linki i instalujący niezbędne programy. Gdzie zmieściłybyśmy wszystkie rzeczy, gdyby nie nasze kochane mamy i siostry przygotowane do selekcji sukienek i spodni. Skąd wiedziałybyśmy, jak się za to wszystko zabrać, gdyby nie merytoryczne rady naszych koordynatorów
i opiekunów. Jak przewiozłybyśmy „niebezpieczną” monstrancję, gdyby nie otwarte serce i ufne spojrzenie strażnika z Berlina.
A przede wszystkim – jak ogarnęłybyśmy to wszystko, gdyby nie modlitwa was wszystkich…
Dziękuję nie wyrazi tego, co zabrałyśmy ze sobą do Afryki, ale już teraz, na samym początku naszej pracy z serca dziękujemy:
- za każdy uśmiech i słowo wsparcia – bo dodawały sił;
- za każdy grosz i przelew – bo uzbierałyśmy więcej niż nam się śniło;
- za każde pytanie „co trzeba?” i „w czym pomóc?” – bo pokazywało, że jesteście obok;
- za każdą przeniesioną ławkę – bo zostało nam trochę energii na latanie z plecakami
po lotnisku; - za każde uszyte zwierzątko – bo biblioteka z Dhadim zapełni się ciekawymi historiami;
- za każdy zwariowany pomysł – bo pokazał, że w grupie siła;
- za pyszne soki – bo w dobrym celu i zdrowe;
- za pokój pełen rzeczy nie mieszczących się w plecakach i czekających na wrześniową wysyłkę – bo materia staje sie rozciągliwa;
- za budyń „dla tej katechetki z Etiopii” – bo znaczy, że słuchacie naszych opowieści;
- za każdy biblijny cytat – bo prowadzi po etiopskich drogach;
- za każde „uważajcie na siebie” – bo znaczy, że się troszczycie;
- za każde „wracaj szybko” – bo znaczy, że już tęsknicie!
My was też 🙂
Aga już nie Samosia
Nie planować zbyt wiele, niczego nie oczekiwać, szablony odłożyć na bok. Z takimi założeniami wyjeżdżałam do Etiopii. Czy słusznie? Jesteśmy tu dopiero czwarty dzień, a ja na razie stwierdzam, że tak. Tryb – Afryka – włączony 🙂
Jasne, że jesteśmy na innym kontynencie, w odległym miejscu, wśród ludzi tak od nas różnych. Niemal wszystko tu jest inne. I takie właśnie miało być. Zadziwiające, ale jednocześnie powszednie. Krajobraz powalający – od bujnej zielonej roślinności w okolicach Fullasy, po wyschniętą czerwoną ziemię
w Boranie. Nieustraszone zwierzęta spotykane w każdym możliwym miejscu, a szczególnie na środku drogi. Dźwięki, zapachy, kolory – wszystko poznaję i do wszystkiego się przyzwyczajam. Jest mi tu po prostu dobrze. Ludzie, których spotykamy są niesamowicie gościnni. Na każdym kroku dają odczuć,
że tu jest teraz nasz dom. Dzięki wolontariuszom, którzy byli już w Etiopii i opowiadali o swoim wyjeździe misyjnym, mam wrażenie, że poznałam tych ludzi, zanim się z nimi spotkałam. Aga jest nieoceniona
w roli infomatora o wszystkim, co mnie tu czeka. Choć muszę przyznać, że zainteresowanie nami sprawia, że czuję się trochę nieswojo. Ale wiem, że to uczucie zaraz minie.
Obawiałam się nieco o moją nieposkromioną empatię, ale ta okazała się być łaskawa. Przyjmuję wszystko takim, jakie jest. Jasne, że widząc tak duże i wszechogarniające ubóstwo, ciężko przejść obojętnie. Kolejny raz myśl – wiem, że tego nie zmienię. Ale, tak jak powiedziała Aga – ważna jest nasza obecność.
I to jest odczuwalne.
Olka
P.S. Wczoraj odkryłam nowe znacznie swojego imienia – Ola w języku oromo oznacza „wioska”… 🙂