TRAFIŁAM NA EDEN
Posted on |
Biblijny Eden to kraina pełna owocujących drzew i krzewów, zamieszkała przez ludzi i zwierzęta, a przede wszystkim przepełniona Bożą obecnością. Etiopia, którą właśnie poznaję, przypomina rajski ogród pod każdym z tych względów.
Codziennie rano czeka na mnie świeże awokado z ogrodu sióstr, w którym można znaleźć 18 różnych gatunków owoców. Mam szansę spróbować każdego z nich, od gujawy przez papaję aż do wielkiego owocu chlebowca.
Wyjeżdżając z miasta na krótką wycieczkę, podziwiam górskie widoki zachodniej Etiopii. Wszędzie wokół widać ogromne połacie zieleni poprzecinane to tu, to tam przez pola uprawne, na których ludzie zaganiają woły do pomocy przy oraniu. Łagodne zbocza przypominają mi, że znajduję się na wysokości 2000 m n.p.m. a mgła, która towarzyszy mi rano jest tak naprawdę niską chmurą.
Każdy dzień wygląda tutaj tak samo. Ranna msza, śniadanie, poranne zajęcia z dziećmi, przerwa na lunch, popołudniowe zajęcia z dziećmi, modlitwa wieczorna, kolacja i wieczór spędzony w towarzystwie sióstr, polegający na wzajemnej obecności czy to przy oglądaniu hinduskiego serialu, czy też przy karcianej grze w kenta.
Dopiero w tym tygodniu, pod koniec mojego pobytu w Nekemte, uświadomiłam sobie błogosławieństwo, jakim jest stabilność każdego dnia, która jeszcze niedawno zaczynała mnie męczyć. Codziennie rano mogę pójść na mszę. Codzienne mogę cieszyć się chlebem z awokado i aromatyczną kawą. Codziennie mogę iść i robić to, co kocham – dzielić się radością i miłością Bożą z najmłodszymi, wymyślać coraz to kreatywniejsze zabawy i eksperymenty. Codziennie mogę adorować Jezusa ukrytego w Przenajświętszym Sakramencie. Codziennie mogę żyć i być sobą.
Mogę popełniać pomyłki jak wtedy, kiedy pomyliłam proszek do pieczenia z sodą kuchenną i nasz wulkan nie chciał wybuchnąć. Albo kiedy mieliśmy zrobić wyścig papierowych samolotów i zaczął padać deszcz. Kiedy zostawiłam ciecz newtonowską w klasie na kilka godzin i po powrocie wszystko było brudne od nieautoryzowanych rąk zanurzonych w mieszaninie mąki z wodą. Mogę też cieszyć się sukcesem, jakim jest każdy uścisk dziecka podczas pożegnania na koniec zajęć, czy śmiech wywołany przez nową grę lub przekazane nowe ubrania. Albo moment, w którym dzieci przyzwyczajone do mojej obecności zaczynają mówić do mnie w oromo, zapominając, że moje zdolności językowe z tego zakresu pozwalają mi na policzenie do dziesięciu oraz wymówienie słów „koło”, „pięknie” i „dziękuję”.
Może to być zaskakujące, ale właśnie w tym poczułam Boga. W tej powtarzającej się prostej codzienności poczułam Ojca, który stabilnie trzyma mnie za rękę. I wiem, że nie ważne co się stanie, będzie dobrze, bo On jest ze mną. Tym bardziej się cieszę, że czuję to dzisiaj, kiedy żegnam się z placówką w Nekemte. Z wielką radością przyjęłam uroczyste podziękowania od dzieci i sama przygotowałam im drobne prezenty. Ze łzami w oczach słuchałam modlitwy sióstr w mojej intencji.
Ciężko mi jest pożegnać się z tym miejscem, z moim rajskim ogrodem, ale wiem, że gdziekolwiek pójdę On będzie ze mną. I muszę przyznać, że nie mogę się już doczekać mojej nowej prostej codzienności.
Ela