TO SĄ MOI BRACIA I SIOSTRY

Zaskakujące jak na drugim końcu świata możesz znaleźć ludzi bliskich i poczuć się jak w nowej rodzinie. Od dwóch tygodni jestem w Modżo, poznając społeczność tutejszej parafii. Stopniowo zaczęło do mnie docierać, że te dzieci są dla mnie jak młodsze rodzeństwo, abba David jak ojciec, siostry wcielają się w rolę moich starszych sióstr, a kandydatki są przyjaciółkami, które wspierają mnie przy każdej okazji.

Codziennie rano wstaję na mszę, na której połowa osób jest sporo młodsza ode mnie. Przy wyjściu z kościoła witam się z każdym dzieckiem i dorosłym. Z początku zaskoczyła mnie czułość, jaką ksiądz David otacza dzieci, rzucające mu się naprzeciw i wtulające się w każdą wolną część ciała. On całuje je w czoło i głaszcze po głowie.

Dzieci, księża i siostry, chociaż mieszkają w różnej odległości, są do siebie przywiązani na zasadzie rodzinnych więzi, tworząc wspierającą się i cieszącą wzajemną obecnością wspólnotę. Coraz bardziej doceniam każdą chwilę, którą mogę spędzić w mojej nowej etiopskiej rodzinie.

Po śniadaniu uczę kandydatki nowych umiejętności. Czas zajmuje nam tańczenie, rysowanie, składanie origami i przeprowadzanie eksperymentów. Na nowo odkrywamy dziecięcą radość prostych rzeczy. Po zwyczajowej kawie o 10.00 nadchodzi mój czas na pomoc przy administracji szkolnej. Siostra Anila ma pełne ręce roboty i z chęcią odciążam ją, zwłaszcza w kwestiach techniczno-komputerowych. Muszę przyznać, że kopiowanie papierowych dokumentów do excela, czy kserowanie niezbędnych do nadchodzącego naboru formularzy nie jest proste z pojawiającymi się w nagle przerwach w dostawie prądu. No cóż, takie życie w Etiopii.

Popołudniu czas na program wakacyjny z dzieciakami. Z początku chciałam prowadzić zajęcia według wymyślonego przeze mnie w Nekemte scenariusza. Szybko jednak okazało się, że dzieci w Modżo bardziej niż gry czy eksperymenty lubią sztukę. Jest to okazja dla moich rozwijających się zdolności plastycznych do odkrycia prawdziwego potencjału. Dzieła sztuki z wyrywanek z papieru, farby z mąki i barwników, wycinanek ludzików i serca stworzonego z wyciętych obrysów naszych dłoni są moją szczególną dumą w tym momencie.

Po 2 godzinach zajęć, zgodnie z zaleceniem księdza Davida, dzieci idą do kościoła na krótką modlitwę. Dla mnie jest to okazja do szybkiego wypicia herbaty z siostrami przed wyruszeniem na boisko, czy może powinnam powiedzieć na wielofunkcyjne pole do wszystkiego. Już na polnej drodze wybiegają do mnie maluchy z otwartymi ramionami i często piłką pod pachą, której nie chcą ustąpić innym. Dzielę się kupionymi w Addis piłkami i dołączam do siatkówki, piłki nożnej lub nieokreślonej gry z najmłodszymi. Nigdy nie byłam fanką sportów zespołowych, ale radość dzieci szybko zaczęła mi się udzielać. Z dumą mogę powiedzieć, że nie byłam na boisku najgorsza.

Z pośpiechem wracam na modlitwę, zazwyczaj zasiadując się na boisku lub spędzając czas na długich pożegnaniach. Od snu dzieli mnie jeszcze tylko kolacja i przygotowania do następnego dnia.

Trzy tygodnie mijają strasznie szybko między rekrutacją do przedszkola wypełnioną papierami i ludźmi wchodzącymi nam do domu, płacząc na kolanach po amharsku, błagając o miejsce dla ich dziecka, a nowymi pomysłami na zajęcia dla dzieci i próbą napompowania jedynej dobrej piłki do siatkówki. Przy drugim tygodniu moje przyszywane młodsze rodzeństwo przyzwyczaiło się już do mnie kompletnie. Ze starszymi przedrzeźniamy się nawzajem, a od młodszych dostaje niezrozumiałe epopeje, które kwituję zwykłym „esz, esz” czyli „tak, tak”. Tym ciężej przychodzi mi się z nimi rozstać.

Ostatnie dni są czystym chaosem, w którym króluje miłość i wdzięczność. Każdą wolną chwilę spędzam przy komputerze, próbując ogarnąć niezliczoną ilość spraw w Polsce póki mam Internet. Jednocześnie po nocy robię upominki dla dzieci dopóki nie wypali mi się świeczka i nie wyładuje telefon z latarką. Pomiędzy piękną ceremonią pożegnalną, w trakcie której dostaję tort z napisem „Thank You Ela”, tradycyjny tutaj szal, ceremonię parzenia kawy oraz zabawne tańce i dziecięce piosenki, piekę ciasto dla sióstr w ramach podziękowania za ich gościnę.

Ostatni wieczór spędzamy małą wspólnotą na ceremonii podziękowań, którą siostry nazwały „Thanksgiving”. Łzy rozmywają mi widok przemawiających sióstr. Jadąc do Etiopii wiedziałam, że będę trzy razy zmieniać placówki. Nie miałam zielonego pojęcia, że tak trudno będzie wyjeżdżać z każdej z nich.

Modżo na zawsze pozostanie w moim sercu. Dziękuję Bogu każdego dnia za Jego niezwykły plan wobec mnie, za miłość ludzi, którymi mnie otacza. Bóg daje nam biologiczną rodzinę, ale nie zatrzymuje się na tym. Jest tak przepełniony miłością i jakby nie mógł się powstrzymać, ukazuje nam ją we wszystkim co robimy, wszystkim, co nas otacza. Daje nam coraz to kolejne powody do radości i miłości. My możemy je tylko z wdzięcznością przyjmować i cieszyć się każdą chwilą. Podziwiając widoki z pędzącego drogą auta, nie mogę się doczekać poznania kolejnej rodziny, która Bóg stawia na mojej drodze.

Ela