TO CO UKRYTE
Czasem to co widzimy to tylko wierzchołek czegoś co głęboko schowane. Tak właśnie postrzegam realia w Sudanie Południowym. Dopiero rozmawiając z miejscową ludnością konfrontuje moje obserwacje i spostrzeżenia. Jak wiele pokory i zrozumienia to wymaga…
Myślałam, że to będzie kolejny zwyczajny tydzień. Rutyna dnia codziennego. Ale nie tutaj. Szczególnie, że przyjechałyśmy na stosunkowo krótko, a moja praca wymaga dotknięcia wielu aspektów pracy Sióstr Salezjanek w Wau. Przy nagrywaniu materiałów filmowych zagłębiam się w sytuacje, o których nie miałam pojęcia. Ludzie, z którymi przeprowadzam wywiady mają w sobie tyle bogactwa. Nie takiego materialnego, ale ich historie, emocje, ich życie to prawdziwy skarb. Początkowo nieśmiało stoją przed kamerą, ale z każdym moim pytaniem coś się w nich otwiera. Najwięcej oczywiście mówią poza nagraniem, ale we mnie to zostaje.
Kontynuujemy zajęcia z dziewczynkami. W tym tygodniu był czas na lekcje śpiewu, rysunku, a także wspólne układanie puzzli i poznawaliśmy nowe tańce. W środę i w piątek musiałyśmy skończyć wcześniej, aby uczestniczyć w Eucharystii i Drodze Krzyżowej. W oba te dni kościół był przepełniony. Piękne świadectwo afrykańskiego Kościoła. Udało się też ukończyć remont przedszkola w szkole Auxilium. Tu główna zasługa Heli, która dzielnie pracowała nad najtrudniejszymi malowidłami na ścianie. Przed nami jeszcze jedna klasa i 3 w szkole st. Joseph. Ale w tej drugiej szkoły pracy jest o wiele mniej więc wszystko wskazuje na to, że skończymy. Ania też już wygrała walkę z malarią, więc znowu jesteśmy w komplecie na froncie 😊
W czwartek miałam okazję doświadczyć jak ważne jest wspieranie tutaj dostępu do opieki medycznej. Pojechałam z ekipą mobilnej kliniki (tak to się właśnie nazywa) na wioskę. Ekipa ta to dwóch lekarzy, laborant, praktykant, pielęgniarka, farmaceuta i oczywiście kierowca. Ten ostatni zaimponował mi orientacją w terenie. Nie mam pojęcia jak się odnalazł w dróżkach, którymi dotarliśmy do Ngogaiko. Nigdzie nie było drogowskazów, a GPS też na nic by się pewnie zdał pośrodku buszu. Po drodze musieliśmy zahaczyć o posterunek policji, przynajmniej tak mi się wydawało. Później wytłumaczono mi, że byli to rebelianci, którzy wciąż walczą z rządem i ukrywają się w miejscowych lasach. Musieliśmy im się zameldować, podać cel wizyty i pokazać, że mamy dobre zamiary. Po półtorej godziny dotarliśmy w końcu do miejsca docelowego. I tu kolejne zaskoczenie. Zatrzymaliśmy się przy studni pod drzewem. Takie miejsce spotkań ludzi z wioski. Żadnej infrastruktury, żadnych sprzętów medycznych. Rozpakowaliśmy samochód, postawiliśmy kilka stanowisk i praca ruszyła. Przyszło ponad 100 osób, głównie kobiety z małymi dziećmi. Z zachwytem patrzyłam na lekarzy, którzy mając do dyspozycji tylko stolik, krzesło i długopis z uwagą słuchali swoich pacjentów i wypisali recepty. Następnie wraz z farmaceutą i pielęgniarką wydawaliśmy leki, tłumacząc po arabsku jak je używać. Co ciekawe, także dzięki wsparciu naszej organizacji, ludzie ci otrzymali opiekę medyczną za darmo. Dobrze było zobaczyć efekty naszej pracy.
W drodze powrotnej jeszcze wręcz ewangeliczna scena. Pośrodku niczego nagle zobaczyliśmy dom ze słomy, a przed nim starszą kobietę, która próbowała nas zatrzymać. Była zupełnie sama. Jeden z lekarzy podszedł do niej i zaczął rozmawiać. Okazało się, że jest chora, ale nie miał kto jej pomóc dotrzeć do naszej kliniki pod gołym niebem. Niczym człowiek przy Owczej sadzawce, który nie miał nikogo kto by wprowadził go do wody, aby ozdrowiał. Lekarz wyciągnął zestaw odpowiednich leków i dał kobiecie. I jak tu nie wierzyć w to, że Pan Bóg się o nas zatroszczy w każdej sytuacji?
Paula