Time to say goodbye
Wszystko co dobre niestety szybko się kończy, tak też było z naszą misją w Tappicie. Ostatnie dni były dla mnie bardzo trudne, ponieważ ciężko jest się pożegnać z ludźmi, których znasz niby tylko 3 tygodnie, ale czujesz jakbyś znał Ich całe życie, ale zacznijmy od początku…
W zeszłym tygodniu skończyliśmy nasz remont sali komputerowej. Z pomocą Alexa (jednego z nauczycieli, niesamowitego człowieka, pełnego poczucia humoru) udało się stworzyć kilka obrazów na ścianach m.in. klawiaturę pokazującą jak najlepiej ułożyć palce, aby z niej korzystać, kilka skrótów klawiszowych, aby ułatwić pracę dzieciom, ale również logo Facebooka, YouTube czy kilku innych programów/aplikacji (mam nadzieję, że nas za to nie podadzą do sądu). Oprócz tego udało się również przeprowadzić lekcje informatyki dla nauczycieli, podczas których pokazaliśmy im jak można utworzyć własny folder na pulpicie czy chociażby dokument tekstowy oraz jak można w nim pisać. Podczas ostatnich dni udało nam się również spędzić czas z dziećmi, które przychodziły do szkoły po wyniki swoich egzaminów. Część z nich zabierało nas na spacer, aby pokazać swoje domy oraz „drogę do szkoły”, która czasem prowadzi przez busz. W dalszym ciągu nie docierało do mnie, że lada moment będziemy musieli się pożegnać, aż do momentu, gdy w niedzielę udaliśmy się na Mszę Świętą. Ojciec Edwin podczas ogłoszeń zaczął opowiadać o tym, jakie przygody przeżyliśmy, co udało się zrobić i za co jest nam wdzięczny. Gdy zaproszono nas na środek, a chór śpiewał piosenkę „Yeshua”, której nauczył ich Kuba, byłem bliski łez i ledwo udało mi się wykrztusić kilka zdań.
Po pożegnaniu ze wspólnotą przyszedł czas na to, co jest najtrudniejsze, a więc pożegnanie z animatorami i dziećmi. Spędziliśmy z nimi wiele godzin. Kuba zaproponował wspólną modlitwę z najmłodszymi, na której pojawiło się wiele osób i pomimo, że część z nich nie zna ani Ojcze Nasz, ani Zdrowaś Mario, wystarczyła tylko ich obecność. Na samym końcu musieliśmy się pożegnać z Ojcem Edwinem i Bratem Jasminem, którym jestem bardzo wdzięczny za wszystkie rozmowy, te bardziej i mniej poważne, ponieważ dzięki nim i również dzięki księdzu Albertowi wiem, że wierni w Tappicie są w dobrych rękach.
Na koniec dodam tylko, że nasza podróż z Tappity do Monrovii trwała 39 godzin, ale i tak jestem wdzięczny Bogu za ten czas. Oczywiście naszej misji nie mówimy „do widzenia”, bo tu w stolicy jest jeszcze trochę rzeczy do zrobienia i na szczęście możemy pomóc salezjanom posługujących tu w dwóch placówkach.
Radek