Sudańskie słońce, tańce i angielski- czyli nasze pierwsze dwa tygodnie w Sudanie Południowym.
Pisząc tę notatkę zastanawiam się od czego zacząć, bo nie minęło może wiele czasu, ale wydarzyło się już tak wiele. Powoli przyzwyczajamy się do miejsca, ludzi, dzieci i specyfiki naszej pracy.
Już pierwszego dnia w szkole ( Auxilium) przeprowadzałam zajęcia w pierwszej klasie. Z początku nie byłam dość przekonana, czy jest to aby na pewno dobry pomysł, bo nie przyniosłam ze sobą niczego, gdyż byłam przygotowana na to, że w pierwszy dzień będę głównie obserwować. No, ale jak wyszło tak wyszło, trzeba było sobie radzić z tym co było w sali. No a w niej…były tylko 3 długopisy, kawałek kredy, kawałek kabla ( nie mam pojęcia skąd on się tam wziął) i szmatka do ścierania tablicy. Miałam też jedną piosenkę na telefonie. A więc już pierwszego dnia zderzyłam się z tą nową rzeczywistością, zupełnie innym światem i inną edukacją. I już pierwszego dnia zdałam sobie sprawę, że to tak właśnie będzie wyglądać przez cały rok. Tutaj klasy są niewielkie, zarówno w przedszkolu jak i szkole mniej więcej 50 dzieci. Siedzą po 3 osoby w jednej ławce. Na ścianach nie ma nic, nie ma ładnej podłogi z dywanem i ozdób na oknach. Są tylko ławki i tablica. Dzieci przyzwyczaiły się do siedzenia w ławkach, więc w każdej grupie bardzo się dziwią, że przesuwam wszystkie ławki do ściany i robię koło na podłodze ( o dziwo za każdym razem mi się to udaje- zobaczymy jak długo ). Dzieci w większości są „żywe” i hałaśliwe jak to dzieci, ale chętne do pracy i robienia czegokolwiek. Nie przeszkadza im, że wszyscy mamy po zajęciach brudne tyłki.
Wiele rzeczy mnie w szkole zdziwiło, 4 latki „śmigające” alfabet, 50 dzieci w jednej klasie, dzieci jedzące rączkami w trójkę z jednego talerza, to wszystko jest zupełnie inne. Dalekie od naszych „sanepidowych”, sterylnych standardów. Największy szok wywołała u mnie toaleta, bo jest to po prostu dziura w ziemi przykryta daszkiem i zasłonięta drzwiczkami. Przyznam się szczerze, że pierwszy raz widziałam taką toaletę. Od razu zaczęłam się zastanawiać, czy zdarzyło się aby jakieś dziecko utknęło nogą w tej dziurze, ale oczywiście nikogo o to nie pytałam 😊 Mimo tych wszystkich trudniejszych warunków panuje tutaj miła atmosfera i przychodzi się tutaj z uśmiechem na twarzy. Zarówno w Auxilium jak i w St. Joseph ( szkołach) zostałyśmy niezwykle miło przyjęte. I zdawało nam się, że wszyscy cieszą się naszą obecnością, równie bardzo jak my się cieszymy, że mogłyśmy tutaj przyjechać. Jak na razie każdy dzień to dla nas nowe doświadczenia. Ja prowadzę zajęcia w przedszkolu, Ola toczy „boje” ze starszymi klasami, a „boje” dlatego, że to dość trudne (chodzi o utrzymanie ciszy) klasy. Ale nie poddaje się i szuka na nich sposobów. Gosia coraz bardziej przyzwyczaja się do pracy w klinice. Udało jej się też przeprowadzić zajęcia z tańca dla wszystkich dzieci w szkole, po których kompletnie się odwodniła i przegrzała na południowo sudańskim słońcu. Ale i tak uznała, że był to jeden z najlepszych dniu w jej życiu. Ja też już po tygodniu mogę stwierdzić, że mimo, iż nie mam takich samych warunków pracy jak w Polsce to mało kiedy czułam taką satysfakcję z prowadzenia zajęć.
Mamy tę przyjemność dość często uczęszczać na Eucharystię. Mi osobiście niezwykle podobają się śpiewy rozdzielone na różne głosy z akompaniamentem bębenków, zupełnie zmieniają charakter całej Liturgii, powodują, że chce się klaskać i poruszać w wybijanym rytmie. Kościół nie ma żadnych ozdób, krzesełka to obwiązane ciasno sznurkiem na pranie metalowe stelaże, tak samo jak w szkole nie ma eleganckiej podłogi ani witraży, jest tylko ołtarz, ławki i krzesła. A mimo tego, można śmiało powiedzieć, że niczego nie brakuje. Kościół jest pełen ludzi, rozśpiewanych i zaangażowanych. To jest przecież najważniejsze.
Zastanawiałyśmy się z dziewczynami z czego ludzie w Wau żyją. Na ulicach można zaobserwować drobny handel, niewielkie uprawy i niewielką ilość zwierząt. I żyją właśnie z tego. Mają niewiele. Chatki zbudowane z worków i blachy. Są też i takie zbudowane z gliny ze słomianym dachem, ale też i takie murowane. Ale wszystkie są niezwykle ubogie i malutkie. Na ulicy widać dzieci, które nie chodzą do szkoły. Widać ludzi bezdomnych. Widać zniszczone lub niedokończone budynki. Są też ogrodzone drutem kolczastym budynki organizacji pomocowych.
Wszędzie gdziekolwiek nie idziemy wzbudzamy bardzo żywe zainteresowanie wszystkich nas mijających. Czujemy się trochę nieswojo, już teraz mniej więcej wiemy, jak może się czuć człowiek o ciemnym kolorze skóry idący przez starą polską wieś…Tylko, że Wau jest już całkiem sporym miastem z ruchliwymi ulicami pełnych bora bora ( motoro- taksówek) Ale już powoli oswajamy się z tym i nawet odważyłyśmy się wyjść na targ, jak przeżyłyśmy tę atrakcję ? O tym już w następnym wpisie.
Hela