PRZYSZŁOŚCI PATRZĄC W OCZY

Gdybym musiał krótko, jednoznacznie opisać ostatnie dni, to określiłbym je okresem przejściowym. Do takiej refleksji skłania przede wszystkim natura Liberii. Oczywiście tutejszy klimat nie zna, tak doskonale nam znanych czterech pór roku. Dlatego nie obserwuje się tutaj znanego nam tak dobrze „budzenia się natury do życia” charakterystycznego, dla łączącego zimę z wiosną, przedwiośnia. Zamiast tego rok dzieli się na porę suchą i deszczową. Ta pierwsza rozpoczęła się w połowie jesieni, ta druga rozpoczyna się właśnie teraz.

Kończąca się właśnie pora sucha, prócz znacznie rzadszych, niemal nie występujących deszczów, wyróżniała się także dużym natężaniem dymu w powietrzu i palonej trawy. W czasie, gdy deszczu brakuje liberyjczycy masowo wychodzą na pola i stawiają je w ogniu, aby później móc je przystosować do upraw rolnych. Takie „ogniska” można spotkać w całej Liberii. Nigdy nie zapomnę, gdy jeszcze miesiąc temu, jadąc do stolicy przejeżdżaliśmy raz na jakiś czas tuż obok płomieni w niemal bezpośredniej styczności z asfaltową drogą, a samochód otaczała gęsta chmura dymu. W ostatnich dniach jednak niebo coraz częściej zasnuwały chmury i rozjaśniały błyskawice, aż pojawiły się pierwsze ulewy. Wraz z nimi coraz częściej spotykane węże, skorpiony czy duże ślimaki. W końcu też doczekałem się pierwszych dojrzałych owoców mango. Fakt, że w Liberii pojawiłem się w porze deszczowej, a już obserwuję koniec pory suchej, a więc dokonało się pewne zamknięcie naturalnego cyklu, skłania do refleksji nad czasem, a co za tym idzie nad przyszłością.

Tydzień temu uczniowie St. Francis zebrali się nie w szkole, a w kościele. Tego dnia oficjalnie do życia został powołany samorząd szkolny, którego przewodnicząca (a właściwie jej „partia”) została wyłoniona w grudniowych wyborach. Co ciekawe szkoła nie powołała samorządu na nasz wzór, a bardziej coś na wzór gabinetu, w którym obok przewodniczącej i zastępcy znaleźli się też… ministrowie. Tego dnia często przewijało się słowo lider. Zaproszony gość zwrócił się do nowopostałego samorządu tłumacząc, że ich zadaniem jest być liderami dla szkoły. Wątek kontynuował ks. Jose, który wytłumaczył, że bycie liderem to nie sprawowanie funkcji, a postawa życiowa. Powierzenie młodzieży funkcji, które mają ułatwić im bycie liderami, ma przede wszystkim pomóc im nauczyć się być nimi w dorosłym życiu. Ksiądz tłumaczył młodzieży, że ich rola nie polega na sprawowaniu władzy, a przewodzeniu i wskazywaniu dobrej drogi oraz wspieraniu swojej społeczności w budowaniu lepszej przyszłości.

Ostatnio miałem też okazję przygotować formularz z uczniami, którzy w tym roku znaleźli się w gronie objętych adopcją miłości. Jedną z kategorii, które się w nim znalazły było pytanie o cel życiowy. Wielu uczniów wskazało, że w przyszłości chcieliby zostać lekarzami, pielęgniarkami, a także żołnierzami. Temat przyszłości wprowadziłem też i u siebie na zajęciach, kiedy w zadanej przeze mnie pracy domowej dla uczniów dwóch najstarszych klas, zapytałem jak mogą im się przydać potencjalnie komputery w ich przyszłym życiu. Nie było dla mnie zaskoczeniem, że wiele osób nie wie, jaką rolę odegra nowoczesna technologia w ich przyszłym życiu. Mimo wszystko jednak, z wielu prac można było wyczytać obecność najlepszych chęci, aby umiejętności takie posiąść. Tu także przewinęło się kilka osób aspirujących do zawodów medycznych, dla których komputer ma być pomocą naukowa. To co jednak łączyło wszystkich to chęć pracy, aby pomagać swojej społeczności i rodzinie. Ci młodzi ludzie najczęściej pochodzą z rodzin z różnymi problemami. Rzadko wychowują się z obojgiem rodziców, często pod opiekę biorą ich dziadkowie lub wujkowie. Wielu ojców nie chce brać odpowiedzialności za swoje dzieci. Często zresztą rodzicami zostają będąc jeszcze nastolatkami, bez szkoły i możliwości finansowych. Próba wyjścia z takiej sytuacji w innych warunkach mogłaby być nieosiągalna.

Ks. Albert również często używa słowa „przyszłość”. On jednak mówiąc „przyszłość”, najczęściej wypowiada się o przedszkolu Mama Tullia, które powstało w 2020 roku. Jak sam mówi „Mama Tullia jest przyszłością naszej szkoły”, a szkoła kształtując uczniów ma przecież budować przyszłość lokalnej społeczności. Przedszkolaki mają się przygotowywać, aby wejść na etap nauczania szkolnego posiadając już pewne podstawy, których nie mogą nabyć w domu rodzinnym. Uczą się więc liter, podstaw czytania i pisania, a także oswajają z używaniem języka angielskiego. Trudno zignorować fakt, że w Tappicie wiele dzieci ma właśnie problem z językiem angielskim, oficjalnym językiem kraju. Wiele z nich w domu posługuje się plemiennym językiem gio.

W efekcie ja sam nie raz spotkałem się z tym, że nie byłem w stanie zrozumieć rozmawiających ze mną maluchów, które mówiły do mnie skomplikowaną mieszanką angielskiego z gio właśnie. A i ten angielski odbiega od znanego mi, gdyż Liberyjczycy preferują posługiwanie się kolokwa, lokalnym dialektem kreolskim, będącym bardzo specyficzną odmianą angielskiego. Jak mówią mi sami Liberyjczycy „sposób w jaki ty mówisz, to język bogaczy, język wyłącznie formalny, nikt normalny tak nie mówi, normalni ludzie mówią kolokwa”.

Brak odpowiedniego przygotowania w najmłodszych latach odbija się później na nauce w szkole. Moi uczniowie często nawet w najstarszych klasach mają trudności z czytaniem i pisaniem, do tego stopnia, że nierzadko nie potrafią poprawnie zapisać własnego nazwiska. Dlatego w całej naszej pracy w Tappicie stawiamy na przyszłość. Ks. Jose często powtarza, że on jako proboszcz nic nie potrzebuje. Wszystko, co tworzy, wliczając w to wykańczane właśnie biuro parafialne powstaje po to, aby służyło przede wszystkim przez następne lata. Tym większą uwagę staramy się przykuwać, aby wszystko co robimy było trwałe. Z tym nie jest łatwo, bo wielu fachowców z Tappity ma niewyuczane przyzwyczajenie do bylejakości i tworzenia rzeczy nietrwałych oraz wyraźnie wadliwych. Czasami praca na misji w Tappicie jest ponad siły, wtedy jednak zawsze pojawiają się dzieci, które zawsze wnoszą mnóstwo radości, kiedy przybiegają, aby się przytulić, zawiesić u nóg lub na rękach. Mam wtedy okazję spojrzeć im w oczy. Oczy pełne radości, beztroski, ale i nadziei. W takich chwilach wiem, że ksiądz Albert ma rację, w Mama Tullia jest przyszłość.

Piotr