PRECIOUS

Gdy pierwszy raz spotkałam Precious’a, siedział w brudnych ubraniach na rozwalającym się wózku, w połowie drogi prowadzącej na most. Ksiądz Linus przedstawił mi go jako jednego ze swoich najlepszych przyjaciół. Wyglądał bardzo młodo. Był taki jak ja: cichy, trochę nieśmiały i wycofany, co bardzo rzadko spotyka się u Nigeryjczyków. Gdy usłyszałam jego imię, oznaczające “Cenny” albo “Skarb”, pomyślałam, że rodzice nadając mu imię, nie sądzili że ich syn skończy w ten sposób. 

Już parę razy wspominałam o Precious’ie w moich blogach. O chłopcu ulicy, w moim wieku, czyli ok. 20 letnim, który został postrzelony w nogę. Ten chłopak stał mi się bardzo bliski. Ale dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami jego historią od początku do końca. 

Precious pochodzi z wioski, położonej kilka godzin od Lagos. Pewnego dnia postanowił uciec z domu. Nie wiem dlaczego. Czy uciekał od biedy, przemocy, czy innych rodzinnych problemów. Trafił do Lagos, najbardziej zaludnionego miasta Nigerii i całej Afryki, z którym tak wiele osób wiąże wielkie nadzieje na lepszą przyszłość i tak wiele osób się zawodzi. 

Precious wplątał się w różne nielegalne rzeczy i w handel narkotykami. Pewnej nocy nakryła ich policja. Rozpoczęła się ucieczka i strzelanina, podczas której Precious został trafiony w nogę. Tamtej nocy został pozostawiony samemu sobie i przez kolegów, którzy uciekli i przez policjantów, którzy postrzelili go, ale nawet nie aresztowali. 

Precious nie wiedząc co robić, postanowił powrócić do swojej rodziny. Jego rodzice nie mieli telefonu, więc wybrał się w paro godzinną podróż do swojej rodzinnej wioski. Jednak rodzice nie przyjęli go z powrotem. Nie chcieli go po tym jak uciekł, zwłaszcza, że przez postrzelenie nie był w stanie chodzić, nie mógł pracować fizycznie i stał się bezużyteczny. Chłopak nie mając wyboru powrócił do Lagos i od tamtego czasu żyje pod mostem, zawsze nocując w tym samym miejscu, utrzymując się z żebrania i datków od ludzi, którzy codziennie tłumnie przechodzą przez most.

Precious’a odwiedzamy niemal co tydzień z księdzem Linusem. Chłopak z czasem stał mi się bardzo bliski, a jego historia, którą w całości poznałam dopiero niedawno, bardzo mnie poruszyła. Ksiądz Linus wciąż szuka rozwiązania jak mu pomóc. Powiedział, że pojedzie z nim do jego wioski i porozmawia z jego rodzicami, albo poszuka jakiś innych krewnych. Stara się także znaleźć kogoś, kto nauczy go ręcznej roboty, by mógł pracować. 

To co bardzo podziwiam u chłopców ulicy, to to że nigdy się nie poddają. Precious stracił wszystko: rodzinę, przyjaciół, nogę. Ale wciąż się nie poddał, żyje dalej, jakoś sobie radzi. Czyta Pismo Święte, próbuje na nowo nauczyć się chodzić, znalazł nowych przyjaciół wśród innych chłopców ulicy. 

Tego samego, czyli „niepoddawania się” nauczył mnie inny chłopak ulicy – Damilare. Gdy pierwszy raz go spotkałam, wypytywał mnie o mój kraj. Stwierdził, że chce tam pojechać, że nie ma tu nikogo i prosił bym go wsparła finansowo. Wyjaśniłam mu, że jestem tylko studentką, że nie mam ani pieniędzy, ani możliwości, by zabrać go do Polski, że to że jestem oyibo (czyli białym człowiekiem) nie oznacza że jestem bogata. W końcu zrozumiał, ale stwierdził z uśmiechem, że wciąż mogę w przyszłości stać się bogata i żebym wtedy o nim pamiętała. Uśmiechnęłam się także i obiecałam, że o nim nie zapomnę. 

Damilare miał 17 lat i od roku żył na ulicy. Rok temu jego tato odszedł. Jego mama wyszła ponownie za mąż. Ojczym Damilare okazał się okropnym człowiekiem. Bił go, związywał łańcuchami i znęcał się nad nim. Doszło nawet do interwencji policji, ale nic to nie zmieniło. W końcu chłopak zdecydował się uciec z domu i zamieszkać na ulicy. Powiedział, że wciąż utrzymuje kontakt z mamą, że czasem do niej dzwoni z pożyczonych telefonów, ale boi się wrócić do domu. Tego dnia gdy rozmawiałam z nim po raz pierwszy powiedział mi, że nie ma żadnej pracy, żyje na ulicy i nie wie co robić. 

Tym bardziej zaskoczyło mnie, gdy parę tygodni później przyszedł we wtorek w nowych ubraniach, bardzo zadowolony, z własnym telefonem. 

-Mój własny telefon – powiedział z dumą pokazując mi go. – Kosztował 30000 nair (czyli jakieś 200 zł) 

-Skąd wziąłeś 30000 nair? – spytałam nieco podejrzliwie. 

Wiedziałam, że większość z nich kradła. A z pewnością część z nich robiła znacznie gorsze rzeczy. 

– Zarobiłem – odpowiedział radośnie. – Znalazłem pracę. 2 tygodnie temu

– Jaką?

– Zostałem konduktorem w pociągu

– Ktoś ci pomógł ją znaleźć? 

– Nie. Znalazłem ją sam – odparł z dumą. 

Cieszyłam się jego szczęściem. Zaledwie parę tygodni temu powiedział mi, że nie wie co ze sobą zrobić, że nie ma nadziei na przyszłość, a teraz nagle znalazł pracę i zupełnie go to odmieniło. Po roku spędzonym na ulicy nie poddał się i w końcu mu się udało. 

Na początku mojej misji, ulica zupełnie mnie przytłoczyła. Spotkałam się na niej z ogromną ilością cierpienia, z historiami które nie mieściły mi się w głowie. Gdy docierało do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę i że tutaj to codzienność, czułam, że to wszystko mnie przerasta. Straciłam nadzieję, że tych chłopców czeka lepsza przyszłość, że można im jakoś pomóc, że każdy problem można rozwiązać. Salezjanie robią tu bardzo dużo, ale wszędzie pojawiają się jakieś przeszkody. Brakuje pieniędzy, brakuje współpracy ze strony rządu, brakuje ludzi do pomocy, brakuje czasu. 

Ostatnio dzięki chłopcom ulicy zaczęłam odzyskiwać tą nadzieję. Damilare przez swoją historię przypomniał mi coś z czym tu przyjechałam, a co potem zagubiłam przytłoczona przez ulicę. Przypomniał mi, że zawsze jest jakieś rozwiązanie. I że nie ważne jak beznadziejna jest sytuacja, nie można się poddawać. Odzyskałam wiarę w to i nie stracę jej ponownie. Wierzę, że Bóg ma dla każdego z tych chłopców jakiś plan. Wierzę, że ich przyszłość nigdy nie jest przesądzona i że wciąż mogą ją zmienić. Wierzę, że Bóg chciał bym była pośród nich i mimo że często czuję się zagubiona i nie wiem co mogę dla nich zrobić, to jednak moja obecność, rozmowy i czas im poświęcony mogą zmienić coś w ich życiu. 

Pozdrawiam z Nigerii i proszę Was o modlitwę za chłopców ulicy

Dominika