PRAWO ULICY
Szliśmy w piątkę przez jedną z bardzo zatłoczonych ulic Lagos. Ja, Zuzia, ksiądz Linus, ksiądz Ebuka i diakon Julius, którego poznałam kiedyś w Gambii, a teraz spotkałam ponownie w Nigerii. Samochody i motory przejeżdżały trąbiąc na wszystkich, a czasem wjeżdżając na chodnik. Niektórzy coś sprzedawali, inni po prostu przechodzili, jeszcze inni leżeli czy siedzieli na chodnikach, mężczyźni, nastolatkowie czy dzieci. Wszyscy się na nas patrzyli, a co chwila ktoś w tłumie krzyczał za nami “oibo”, co oznacza w języku Joruba “biały człowiek”. “oibo, dokąd idziesz?” “oibo, oibo” “oibo, daj mi pieniądze”. Szliśmy do przodu za księdzem Linusem, starając się ich ignorować. W końcu weszliśmy na most przechodzący nad ruchliwą ulicą i ks. Linus zatrzymał nas przy barierce, pokazując rozpościerające się przed nami miasto.-W tym miejscu mieszka bardzo dużo dzieci ulicy – wyjaśnił nam. – Mają tu wydzielone różne terytoria. Tutaj żyją chłopcy, którzy są bardziej spokojni – powiedział wskazując na lewą stronę. – Z kolei ci z terenu na wprost są bardzo agresywni i pełni przemocy. Wiele z nich jest uzależnionych od narkotyków. Widzicie tego chłopca? – wskazał nam na nastolatka z żółtą kamizelką przenoszącego na głowie pakunek. – Tylko ci w kamizelkach mają prawo zarabiać na życie przenosząc ładunki. Gdyby ktoś bez kamizelki chciał to zrobić, pobiliby go. Za to ci w kamizelkach muszą codziennie wypłacić “szefowi” haracz w wysokości 1000 nair. Tak wygląda prawo ulicy.
Patrzyliśmy w szoku na rozciągającą się pod nami ulicę, na której to wszystko było normalnością, codziennością…
Chwilę wcześniej odwiedziliśmy Precious, kilkunastoletniego chłopaka postrzelonego w nogę. Siedział jak zwykle na wózku, przy schodach prowadzących na most. Ucieszył się na nasz widok. Dowiedzieliśmy się, że ostatnio został zaatakowany i okradziony, bo ktoś zobaczył jak ksiądz Linus daje mu pieniądze na jedzenie. Precious był właściwie bezbronny, nie mógł chodzić, nie mógł uciec. Tak właśnie wyglądało prawo ulicy. Ksiądz Linus dał mu jedzenie. Później gdy żegnaliśmy się i ksiądz Linus obiecał mu, że kiedyś będzie lepiej, żeby nie tracił nadziei, że jeszcze zacznie znów chodzić, chłopak miał łzy w oczach. My też byliśmy bliscy łez. Ten dzień spędzony z dziećmi z ulicy nie był dla nas łatwy. Zresztą cały ten tydzień był ciężki.
W poniedziałek pożegnaliśmy Afeeza, jednego z chłopców z Bosco Boys Home. Chłopak po stracie rodziców trafił do wujka, który go bił i znęcał się nad nim. Uciekł i zamieszkał na ulicy, skąd trafił do naszego domu. Po 3 latach spędzonych w Bosco Boys Home, Afeez miał zamieszkać z innym wujkiem z Ibadanu. Tego dnia pełno było łez, zwłaszcza w trakcie pożegnania pełnego wzruszających przemów, piosenek i modlitw. Dopiero wtedy zobaczyłyśmy tak naprawdę, jak bardzo chłopcy są
związani ze sobą. Zresztą nie tylko oni. Płakali także pracownicy, choć wszyscy wiedzieliśmy, że ten dom jest tylko tymczasowym miejscem, że Afeez potrzebuje prawdziwej rodziny i mieliśmy nadzieję, że będzie szczęśliwy. Na pożegnanie dostał nowe buty, na “kolejny krok w życiu” oraz plecak. Potem zabrał także i swój stary plecak z książkami i jedną torbę z ubraniami – cały swój życiowy dobytek i odjechał wraz z wujkiem samochodem, nie wiedząc jaka czeka go przyszłość. Pękało nam serce gdy patrzyłyśmy na smutek chłopców. Zresztą nam samym też nie było łatwo.
Praca tutaj i na ulicach nie jest łatwa. Na co dzień spotykamy ogrom cierpienia, który nas przytłacza, zresztą nie tylko nas. Salezjanie też to przeżywają. Czasem nawet i oni płaczą. Wszystko co jesteśmy w stanie zrobić dla tych chłopców to wciąż za mało, ale to nie sprawia że to co robimy traci sens, wręcz przeciwnie. Bardzo pomaga nam poczucie wspólnoty, jakie tu mamy. Jesteśmy w tym razem, razem z księżmi i pracownikami. Wspólnie się modlimy, razem jadamy posiłki, śmiejemy się i przeżywamy trudne chwile, jesteśmy wsparciem dla siebie nawzajem. Pomagają nam i nasi chłopcy z Bosco Boys Home, których poznajemy coraz lepiej i kochamy coraz bardziej. Z nimi każdy dzień jest wypełniony śmiechem i radością. Pomaga nam i to, że jesteśmy tu we dwie. Choć jesteśmy zupełnie różne i czasem trudno nam pogodzić nasze dwa zupełnie inne światy, mamy wspólny pokój i możemy zawsze liczyć na siebie nawzajem. A przede wszystkim pomaga nam Bóg, bo bez Niego to wszystko byłoby niemożliwe do zrealizowania. Bez Niego zabrakłoby nam nadziei, odwagi i siły, by wyjść kolejny raz na ulice.
Podczas jednej z porannych mszy, które mamy tu codziennie, na Ewangelii była przypowieść o ziarnku gorczycy, które jest najmniejsze ze wszystkich, ale wyrasta na wspaniałe drzewo, największe ze wszystkich. Ksiądz Raphael powiedział, że w swoim życiu odbiera to tak, że ziarno gorczycy jest dobrem, które czynimy. Może nie zawsze jesteśmy w stanie zrobić wiele, ale z tego dobra, z tego ziarenka zawsze wyrasta coś wielkiego. To może być uśmiech, przytulenie, rozmowa.
Chyba to właśnie staramy się tutaj robić. Zaszczepiać w sercach dzieci ulicy dobro, to ziarenko gorczycy, mając nadzieję, że wyrosną na dobrych ludzi. Na ulicy brakuje im dobrych wzorców. Brakuje im dobroci, rodzinnego ciepła, wsparcia. Na ulicach rządzi prawo ulicy, prawo pełne brutalności. Każdy walczy o przetrwanie, a wygrywa ten kto jest silniejszy. Nie są to łatwe dzieci, ale patrząc jak wspaniali są nasi chłopcy z Bosco Boys Home widzimy, że ulica nie musi zniszczyć dobra jakie w nich jest. To co przeżyli pozostanie w nich na zawsze, ale wciąż mogą wyrosnąć na dobrych ludzi, jeśli trafią na kogoś kto da im na to szansę.
Pozdrawiamy z Nigerii i prosimy o Waszą modlitwę,
Dominika i Zuzia