Pracownicy w Indiach w czasach pandemii

Dharavi to 550-hektarowe slumsy – labirynt z blachy falistej i otwartych kanałów mieszczących się w sercu finansowej stolicy Indii, Bombaju. Jest to jedno z najgęściej zaludnionych miejsc na ziemi z populacją liczącą około miliona ludzi. Przypadkowy obserwator nie zobaczyłby niczego oprócz ubóstwa, nędzy i jeszcze większej nędzy, ale gdyby przyjrzał się bliżej, zobaczyłby, że slumsy są – co mimo wszystko wydaje się mało prawdopodobne – domem dla branży recyklingu o poziomach wydajności podobno wyższych niż w Wielkiej Brytanii.Dla tych, którzy walczą o przetrwanie, prawie wszystko ma wartość i nic się nie marnuje. Każdego dnia w Bombaju produkowane jest 10 000 ton odpadów stałych, które zbierane są przez ludność Dharavi. Ludzie ci sprzedają swoje odpady na kilogramy setkom małych zakładów recyklingu. Kilogram plastikowych butelek może być wart 15 pensów. Odpady zostaną następnie przetworzone przez tysiące pracowników zatrudnionych przez właścicieli złomu. Dziesiątki plastikowych odmian zostaną umiejętnie posortowane w stosy. Stosy zostaną stopione w wielkich kadziach, zanim zostaną podzielone na małe granulki wielokrotnego użytku. Metale i odpady elektroniczne zostaną wreszcie rozbite i sprzedane na złom lub części wielokrotnego użytku. Politycy zdają sobie sprawę, że praca slumsów jest niezbędna, bo cały Bombaj zginąłby we własnych śmieciach. Ale chociaż praca jest skuteczna, jest też niezwykle niebezpieczna, ponieważ niewielu ludzi przestrzega zasad bezpieczeństwa i higieny. Pracownicy przesiewają stosy ropiejących śmieci – bez sprzętu ochronnego, najczęściej w ekstremalnym upale, a na dodatek z wieloma towarzyszącymi im dziećmi (nawet w wieku pięciu lat!), pracującymi razem z dorosłymi jedynie za funta dziennie. Wszystko po to, by zarobić na choćby dzienne wyżywienie rodziny.

Sytuacja najbiedniejszych nie jest jednak niedostrzegana. Są ludzie, którym na sercu leży pragnienie niesienia pomocy. W diecezji Nellore biskup Moses Prakasam i jego pracownicy spotykają się z potrzebującymi, by dzielić się tym, co posiadają. Rozdają przygotowane jedzenie (zapasy na kilka dni), maseczki, środki dezynfekujące itp. Ludzie tutaj nie mają stałej pracy, więc nie mają pieniędzy na zakup podstawowych artykułów pierwszej potrzeby. Ubodzy mieszkańcy diecezji, zwłaszcza Ci żyjący na ulicy, bardzo cierpią.

Ludność, prowadząc ubogi styl życia nie myśli o zakupie maseczek czy płynów do dezynfekcji – stąd będzie się tutaj rozprzestrzeniać nie tylko epidemia koronawirusa. To miejsce przeżyło już cholerę, w dalszym ciągu łatwo załapać też dur brzuszny czy czerwonkę.

Źródło: https://www.citymetric.com/