PO NITCE DO KŁĘBKA

Rok szkolny w Liberii, a przynajmniej w Tappicie, rozpoczął się w poniedziałek, osiemnastego września, a więc dwa tygodnie później niż w Polsce. Fakt ten nie pomógł nam jednak zupełnie, gdyż sali informatycznej i tak nie udało nam się ukończyć przed pierwszym dzwonkiem. Dlaczego? Zacznijmy od początku.

Już drugiego dnia po naszym przyjeździe do Tappity udaliśmy się na krótki spacer do szkoły, której patronem jest Święty Franciszek i do przedszkola Mama Tullia. Obie placówki znajdują się pod opieką Salezjanów. Stan szkoły, który zastaliśmy nie zaskoczył nas szczególnie. Nie mieliśmy raczej zbyt wysokich oczekiwań. Wkrótce jednak mieliśmy się dowiedzieć, że czeka na nas kilka mniejszych lub większych niespodzianek, tak w „naszej” sali, jak i w całym obiekcie, który obejmowała szkoła, a dalej i w całej misji.

Tak, jak zdążyłem to już opisać w naszym pierwszym wpisie Don Bosco Brighter Future, już trzeciego dnia pobytu zorganizowaliśmy nasze pierwsze zajęcia informatyczne. Już wtedy dostrzegliśmy pierwsze problemy ze sprzętem, które mogły znacznie wpływać na nasze przyszłe zajęcia. Dlatego też w kolejnych dniach posegregowaliśmy zebrane laptopy na te wystarczająco sprawne i te wymagające naprawy. W niektórych przypadkach były to drobne usterki, jak niedziałające klawisze, co wiązało się z podpięciem do laptopa zapasowej klawiatury i z komputera takiego (z racji na brak szerszego wyboru) wciąż korzystali nasi uczniowie z ICT. Drugie natomiast nie mogły się uruchomić. Po podjęciu próby uruchomienia komputera, z urządzenia wydobywał się nieprzyjemny pisk, a ekran i inne komponenty nie dawały najmniejszego nawet znaku życia.

Zauważyliśmy też, że dużą przeszkodą w prowadzeniu zajęć jest niewystarczająco sprawny rzutnik, który cierpiał na niską rozdzielczość i małą odporność na światło z zewnątrz. To drugie wiązało się z faktem, że do prowadzenia zajęć należało nie dopuścić do sali ani trochę światła blokując w ten sposób również dopływ świeżego powietrza. Zamknięci w takiej saunie z trudem dawaliśmy radę przetrwać całe, dwugodzinne zajęcia, nawet przy włączonych na pełnej mocy wiatrakach. Już na pierwszych zajęciach zorientowaliśmy się też, że nie obejdzie się bez tablicy, na której można by zapisywać potrzebne informacje czy działania. Zrozumieliśmy to, gdy musieliśmy wytłumaczyć naszym uczniom działanie niektórych funkcji w Excelu i wytłumaczyć, jak one działają w oparciu o podstawy matematyki. Nietrudno było też dojść do wniosku, że niesprawne są niektóre myszki czy klawiatury. Z dużą rezerwą patrzyliśmy też na listwy, do których podpięte były komputery, a które również nie grzeszyły jakością. Przeglądanie komputerów stacjonarnych (wliczając w to zajrzenie do ich wnętrza) również nie napawało optymizmem. Większość z nich była zupełnie niesprawna. Wszystkie natomiast cierpiały na zakurzenie i obecność licznych pajęczyn, a nawet gniazd, w których te stawonogi pozostawiły swoje jajeczka.

Zaczęło się więc planowanie, jak na nowo ułożyć salę komputerową i na nowo ją wyposażyć. Z przygotowaną przez Roberta listą udaliśmy się do Ganty i zrobiliśmy duże zakupy. Od telewizora, który posłuży za ekran do prowadzenia zajęć dydaktycznych i zastąpi stary rzutnik, po zakup czterdziestu nowych puszek i gniazdek oraz paru niezbędnych przewodów czy innych przydatnych do remontu przedmiotów. Z pomocą księdza Jose’a, który udał się na parę dni do Monrowii, udało się też zdobyć tablicę szkolną i piętnaście dodatkowych myszek komputerowych oraz przekazać niesprawne laptopy do serwisu. Czekało nas naprawdę dużo pracy.

Jeszcze ciekawiej się zrobiło, kiedy Robert postanowił wykorzystać swoje umiejętności i wiedzę związaną z wykształceniem z zakresu elektrotechniki i zajrzał do skrzynki na bezpieczniki. To, co zobaczył wywołałoby zapewne lęk u niejednego inżyniera. Źle podpinane przewody, przewody poskręcane ze sobą palcami, napięcie na szynie neutralnej, zupełny brak uziemienia i wiele, wiele innych problemów. Każdego dnia odnajdowaliśmy właściwie coś nowego i z przerażeniem zauważaliśmy, że tak fatalna instalacja nie została założona tylko w szkole (choć to i tak zdecydowanie za wiele), ale w ten sposób wygląda to właściwie w całej placówce misyjnej, od szkoły, przez dom Salezjanów, w którym obecnie mieszkamy, po klinikę i kościół.

Wówczas zrozumieliśmy, że aby móc bezpiecznie używać sali, najpierw trzeba załagodzić problemy z podstawową instalacją. Nasze usprawnienia, choć na dłuższą metę dobre, to okazałyby się nieskuteczne przy wadliwej elektryce. Na dłuższy czas musieliśmy się więc podzielić pracą. Ja zostałem więc w sali komputerowej i po krótkim, acz wystarczającym przeszkoleniu od Roberta, zacząłem wprowadzać udoskonalenia w biurkach.  Robert zaś podjął się niemal detektywistycznej pracy, obserwując wszelkie błędy i niezgodności w pracy instalacji elektrycznej, by móc odnaleźć źródło problemów i (miejmy nadzieję, że się uda) naprawić błędy poprzedników, po drodze odkrywając kolejne i kolejne problemy działania tejże instalacji. Po nitce do kłębka.

Z pewnego rodzaju przerażeniem dostrzegliśmy, że nie było możliwości zdążyć ukończyć pracy nad salą komputerową przed rozpoczęciem roku. Zresztą, gdybyśmy nawet zdążyli, to korzystanie z komputerów przy wspomnianych już problemach z instalacją mogłoby się dla samych komputerów okazać niebezpieczne i zakończyć ich uszkodzeniem. Tak więc, po konsultacji z księdzem Albertem, pierwszy tydzień naszych zajęć należało odwlec i oddać naszych uczniów w godzinach zajęć innym nauczycielom. Na pierwsze lekcje z przyszłymi użytkownikami komputerów musimy zatem zaczekać. Wierzymy jednak, że czekanie okaże się tego warte, a praca, którą wkładamy w odnowioną salę komputerową, owocna.

Piotr