Pierwsze chwile w Sudanie Południowym

Przed wyjazdem często słyszałam pytanie: jak przygotowania do wyjazdu? Starałam się przygotować najbardziej jak tylko mogłam. Teraz, kiedy jestem tu wiem, że nie mogłam przygotować się na wszystko. Gdy jestem tu sama, ponieważ Maria doleci do mnie na początku listopada, odczuwam lekką samotność zwłaszcza w chwilach, gdy wciąż mówią do mnie po angielsku lub arabsku. Zdarza się, że z przyzwyczajenia odpowiadam po polsku. Ale pomimo chwil tęsknoty za bliskimi i moim krajem, jestem tu bardzo szczęśliwa. Ludzie przyjmują mnie bardzo otwarcie. Czasem traktują mnie jakbym była kimś bardzo znaczącym wśród reszty ludzi. Staram się pokazywać im, że jestem taka jak oni, że mam te same potrzeby i pragnienia.

Jednak zacznijmy od początku. 5 sierpnia 2019 r. wylądowałam w Sudanie Południowym, a dokładnie w Dżubie. Jadąc z lotniska do miejsca chwilowego pobytu, rozglądałam się na boki podziwiając piękną, czerwoną Afrykę. Czułam się jakbym oglądała vlog na youtube. Czerwony piach, ciepłe, wilgotne powietrze, ludzie, których nie rozumiem. I poczułam się jakbym była tutaj od zawsze.

Następnego dnia, w środę, leciałam do Wau (czyt. Łał). Od razu wraz z przełożoną s. Dolores poszłyśmy do szkoły – miejsca mojej pracy. Kiedy weszłam na teren szkoły akurat była przerwa, więc wszystkie oczy patrzyły na mnie. Najpierw zastanawiałam się dlaczego tak na mnie patrzą. Potem przypomniałam sobie, że przecież mam inny kolor skóry niż oni. Niektóre z nich pierwszy raz widziały białego człowieka.

W czwartek już z samego rana poszłam znowu do szkoły. Codziennie o 8 jest apel podczas, którego wszyscy modlą się, śpiewają piosenki religijne oraz hymn narodowy. Podczas tego apelu również zostałam przedstawiona. Około 1100 par oczu było skierowanych na mnie. Przywitałam się, powiedziałam parę słów od siebie i apel się zakończył. Okoliczności sprawiły, że w pierwszy dzień swojego pobytu w Wau uczyłam dzieci angielskiego na zastępstwie. Nie było łatwo porozumieć się, ponieważ dzieci po angielsku potrafiły tylko modlitwy i przywitać się. Więc miałam okazję trochę pouczyć się arabskiego.

Jednym z doświadczeń jakie mogłam przeżyć był również międzyszkolny mecz piłki nożnej. Wtedy zobaczyłam całą szkołę, wszystkie dzieci wciąż w mundurkach szkolnych którzy szli kibicować swoim zawodnikom. Byłam pod wrażeniem, że zamiast iść do domów, albo zająć się zabawą czy innymi rzeczami, wszyscy idą na boisko. Kiedy nasza drużyna zdobywała punkt wszystkie dzieci, wszyscy fani wybiegali na piaszczyste boisko i cieszyli się razem ze strzelcem. Dla nich mecz to nie tylko mecz. Ale też możliwość spotkania się po szkole. Swobodnej rozmowy.

15. sierpnia obchodziliśmy bardzo hucznie Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Msza trwała około 1.5 godziny. Była po arabsku, aby większość ludzi mogła zrozumieć wszystko co było mówione. Pieśni również były po arabsku. Za każdym razem kiedy ludzie zaczynali śpiewać słuchanie ich sprawiało mi ogromną radość. Po mszy przeszliśmy kilkoma ulicami w procesji. Całość uroczystości trwała 4 godziny, ale ludzie przybyli bardzo licznie świętować wraz z Maryją. Swoją radością ewangelizowali ludzi. Jednak najbardziej ze wszystkiego przyciągała uwagę figurka Maryi, która była umieszczona na specjalnie przygotowanym miejscu na motorze. Była ustawiona wysoko aby każdy mógł ją zobaczyć. Ludzie obok, których przechodziliśmy patrzyli z ogromnym zaciekawieniem i podziwiali tłum w procesji. Skorzystałam z przywileju bycia „białą” i wskoczyłam na pakę toyoty, gdzie ustawione były głośniki, które trzymali ludzie i z samochodu robiłam zdjęcia. Cała uroczystość była bardzo piękna i ludzie bardzo chętnie się modlili. Również tego dnia zostałam oficjalnie, uroczyście przywitana w szkole św. Józefa. Były tradycyjne afrykańskie tańce oraz dary tej ziemi. Miałam okazję spróbować świeżego manioku oraz zatańczyć wraz z uczniami ich tańce.

Podsumowując: podczas tych kilku dni przebywania w Sudanie Południowym zdążyło mnie pogryźć strasznie dużo komarów i musiałam zabić 7 pająków. Czyli pobiłam swój rekord życiowy. Nie pytajcie o sposób w jaki je zabiłam ;). Przyzwyczaiłam się do widoku jaszczurek i ciepła jakie wszędzie panuje. Tak bardzo, że gdy rano idę na mszę to przy 25 stopniach mogę zmarznąć. I mam też dwoje przyjaciół, do których mówię po polsku. Nazywają się Rudy i Chudy 🙂  Czyli wasze modlitwy są wysłuchiwane 🙂

Alicja