Pierwsze chwile misyjnej rzeczywistości w Gambii
Po 17 godzinach podróży, we wtorek w końcu opuszczamy lotnisko w Banjulu widząc czekającego już na nas księdza Piotra Wojnarowskiego i dwie animatorki. Mija godzina drogi samochodem, której towarzyszą rozmowy na przeróżne tematy. Po raz drugi możemy zobaczyć piękno Gambii. Zaczyna się nasza misja. Wchodzimy z walizkami do naszego pokoju słysząc niesamowicie miłe słowa „Welcome home”- witamy w domu. Chwilę później biegniemy na codzienny wieczorny różaniec wzdłuż głównej drogi Kunkujang Mariama z mieszkańcami wioski począwszy od kilkumiesięcznych dzieci aż po kilkudziesięcioletnie kobiety. Po zakończonej modlitwie i wieczornym salezjańskim słówku witamy się z obecnymi tu ludźmi. Animatorami, dziećmi i ich rodzicami, którzy pamiętają nas z wakacyjnego czasu, który tutaj spędziłyśmy. Uczestniczymy w prywatnej Eucharystii, podczas której stoimy przy samym ołtarzu i sprawującym tę Mszę świętą księdzu Piotrze. Jemy kolację razem z „fatherem Peterem”, Carlosem i Peacem oraz bratem Juliusem, a następnie zmęczone kładziemy się spać słysząc bardzo potrzebne nam wtedy słowa „Śpijcie tak długo, aż się wyśpicie”. Kładziemy się spać przeszczęśliwe z powodu naszego powrotu. W środę wstajemy późno, około 11 przychodzimy na śniadanie. Pierwszy raz mamy możliwość w Afryce naprawdę się wyspać. Zaraz po śniadaniu jedziemy z księdzem Piotrem do miasta na zakupy. Kupujemy między innymi zasłony do pracowni komputerowej, stolik na nasze miejsce nauczyciela, telewizor, aby uczniowie widzieli na dużym ekranie co powinni zrobić na swoich komputerach i białą tablicę, żeby móc coś na niej zapisać czy narysować. Z zakupami w aucie jedziemy nad ocean zjeść obiad na plaży. Po przepysznym posiłku we wspaniałym towarzystwie wracamy do Kunku. W czwartek po obiedzie, podjeżdżamy z fatherem Peterem do liceum zobaczyć szkolne zawody w skoku wzwyż. Dopingujemy uczniom, a następnego dnia jedziemy tam znów, tym razem na zawody biegowe. Atmosfera jak na prawdziwej olimpiadzie. Umiejętności sportowe zarówno dziewczyn jak i chłopaków są naprawdę imponujące. Cały weekend mija bardzo spokojnie, w niedzielę uczestniczymy w Eucharystii o 10:30, po której uścisków dłoni i pozdrowień od mieszkańców Kunku nie ma końca. W poniedziałek księża po śniadaniu jadą na swoje cotygodniowe spotkanie nad oceanem. Na cały dzień zostajemy tu same. Informujemy Therese, że dzisiaj tylko my jesteśmy na obiedzie i mamy wolny dzień, więc możemy razem z nią przygotować posiłek. Gotujemy więc ryż, warzywa z wieprzowiną, a do tego wszystkiego sos z papryczki chilli, którą chwilę wcześniej rozgniatamy w dużym drewnianym moździerzu. Obiad ten smakuje jak żaden inny. Nasze dni w Gambii przepełnione są niezliczoną ilością uśmiechów, przywitań, pozdrowień. Odczuwamy spokój jaki tu panuje. Nikt za niczym nie biegnie, nigdzie się nie spieszy, nie ma potrzeby ciągłego panicznego spoglądania na zegarek.
Cały tydzień próbujemy się przyzwyczaić się do klimatu, który jest dla nas nowy. Kiedy ksiądz Piotr w sierpniu mówił, żebyśmy wzięły sobie bluzy czy kurtki, bo poranki i wieczory są zimne- nie mogłyśmy sobie tego wyobrazić. Bardzo szybko przekonujemy się, że amplitudy temperatur są naprawdę odczuwalne. Wstajemy na mszę o 7 rano, jedna z nas w bluzie, druga w swetrze- obie marzniemy. Wcale nie mamy problemów z zasypianiem przez wysoką temperaturę. Pora sucha w Kunkujang Mariama charakteryzuje się również ogromną ilością kurzu. Każde auto jadące drogą tworzy za sobą chmurę kurzu. Każdy postawiony krok wzburza piasek, po którym stąpamy. Już jutro, we wtorek rozpoczynamy nasze zajęcia komputerowe. Na razie zapisanych jest 50 dzieci, 20 animatorów, co oznacza 7 grup. Na dzień dzisiejszy wygląda na to, że będziemy prowadzić zajęcia 14 godzin w tygodniu. Niewykluczone jednak, że liczba ta się zwiększy, ponieważ chętnych każdego dnia tylko przybywa. Powoli zaczynamy przygotowywać się do lekcji z dziećmi i uświadamiamy sobie, że już niedługo i wejdziemy w rytm dnia, który będzie planem na najbliższe dwa i cztery miesiące naszego pobytu.