“OYIBO, DOKĄD IDZIESZ?” 

Pożegnanie z Nigerią po 3 miesiącach było bardzo trudne. Nigdy wcześniej nie zaprzyjaźniłam się z tyloma ludźmi w tak krótkim czasie. Nigdzie nie otrzymałam tak dużo miłości od tak wielu ludzi na raz. Nigdzie indziej nie byłam trzymana za rękę i przytulana przez tak wiele osób każdego dnia. 

To nie była łatwa misja. Wiele razy tęskniłam za Polską, wiele razy byłam już zmęczona, przytłoczona, zagubiona. Ale poznałam tu mnóstwo ludzi, którzy tak mocno wpłynęli na moje życie i serce mi pęka na myśl, że muszę ich zostawić.

W ostatnim tygodniu w Nigerii spotkałam ponownie Elijah, jednego z Bosco Boys, którego odejście bardzo przeżywałam. Zarówno ja, jak i chłopcy, byli przeszczęśliwi widząc go z powrotem. Równie miłą niespodzianką był przyjazd diakona Juliusa, który mimo że został wysłany do placówki w Ijebu-ode, przyjechał by spędzić ze mną tych ostatnich parę dni w Nigerii.

Odjeżdżam stąd z poczuciem, że tak wiele jeszcze zostało do zrobienia. Chciałabym mieć więcej czasu z chłopcami, chciałabym mocniej wpłynąć na ich życie, chciałabym pomóc im rozwiązać problemy, których w ostatnim czasie pojawiło się bardzo dużo, ale moja misja dobiegła końca. Mam nadzieję, że wrócę kiedyś do Nigerii, ale jeszcze bardziej pragnę, by nowi wolontariusze pojechali, by kontynuować, to co zaczęłyśmy z Zuzią. Może to będzie ktoś z Was, kto w tym momencie czyta te blogi i w którego sercu Bóg wzbudzi pragnienie pojechania na misje. 

Zanim wyjechałyśmy wiele osób mówiło nam byśmy nie jechały do Nigerii. Że jest tam niebezpiecznie, że nie ma po co tam jechać. Że do domu dla chłopców ulicy nie powinno się wysyłać dziewczyn, tylko chłopców. Nie zgadzałyśmy się z tym i po czasie spędzonym tutaj tylko utwierdziłyśmy się w tym przekonaniu. 

Do domu pełnego facetów wniosłyśmy kobiece ciepło, delikatność i czułość, której dorastający chłopcy potrzebują. Po wyjeździe Zuzi, byłam jedyną kobietą, która mieszkała w tym domu, wśród chłopców ulicy i Salezjanów. Gdy pod koniec misji nagrywałam z chłopcami filmik zapraszający do wolontariatu misyjnego i powiedziałam im, że nawet jeśli nie wrócimy do Nigerii z Zuzią, za rok przyjadą inni wolontariusze z Polski, chłopcy bardzo się ucieszyli. Po chwili namysłu Korede, jeden z chłopców, zapytał z nadzieją: “Ale to będą także dziewczyny, prawda?”.

Również na ulicy byłam jedyną dziewczyną, która towarzyszyła księdzu Linusowi w jego pracy i to do tego oyibo, czyli białą, w języku yoruba. “Oyibo, dokąd idziesz?” – to zdanie, które usłyszałam chyba najwięcej razy podczas tej misji. Moje wyjścia na ulice z księdzem Linusem, by spędzać czas z chłopcami ulicy, były niezrozumiałe dla większości. Nie tylko dla ludzi napotkanych na ulicy, którzy nigdy wcześniej nie widzieli białego człowieka w tej dzielnicy, ale także dla animatorów, parafian, czy innych księży. Gdy dowiadywali się, że idę na ulicę, pytali po co to robię. Ciężko było mi znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale też zdziwiło mnie ich zaskoczenie. 

Dopiero z czasem zrozumiałam, że mimo że wszyscy podziwiają pracę księdza Linusa, chłopcy ulicy uważani są za trudnych, niewdzięcznych, zepsutych, złodziei i bandytów, z których nic już dobrego wyrosnąć nie może. 

Było w tym sporo racji, ale nic z tego nie sprawiało, że przestałam ich kochać. Nie byłam w stanie. Nigdy się też ich nie bałam, co było dla mnie samej niezrozumiałe, bo wiedziałam do czego są zdolni, widziałam ich agresję, widziałam blizny pokrywające ich ciało, po walkach, pobiciu czy nawet cięć nożem. Zresztą nawet podczas mojej misji zdarzyły się dwie smutne sytuacje kradzieży. Jednego dnia, gdy chłopcy nocowali w domu, jeden ukradł innym pieniądze. Druga sprawa była dużo poważniejsza. Jeden z chłopców przeskoczył przez mur i okradł jeden z domów, sąsiadujący ze starym Bosco Boys Home, który obecnie służy jako miejsce spotkań i noclegu chłopców z ulicy raz w tygodniu. Chłopak został nakryty i sytuacja zrobiła się bardzo poważna. 

Przestępcy w Nigerii są traktowani bardzo bezwzględnie. Nie ważne czy jest to dorosły, czy młody chłopak, który kradnie, bo nie ma co jeść, ludzie nie mają litości i sami wymierzają sprawiedliwość. Sama byłam świadkiem, jak na ulicy pobito niedoszłego złodzieja. Policja wcale nie jest lepsza i pobicia aresztowanych są normalnością. Tym razem sprawa była tym gorsza, że chłopak był uważany za jednego z Bosco Boys i gniew sąsiadów obrócił się przeciw wszystkich chłopcom i księdzu Linusowi. Ludzie od dawna uważali chłopców ulicy za chuliganów i przestępców. Teraz mieli na to dowód. Mogło to się skończyć bardzo źle, nawet zamknięciem działalności Salezjanów w tej dzielnicy, jako że w sprawę zaangażowano policję. 

To co zrobił ksiądz Linus w tej sytuacji było niezwykłe. Nie tylko uspokoił sytuację, ale nie wyparł się chłopca, który dokonał kradzieży przebywając w Salezjańskim domu i stawiając wszystkich w tak trudnej sytuacji. Ksiądz Linus załatwił podpisanie ugody, zapłacił za wszelkie szkody, wyciągnął chłopca z aresztu, dał mu pieniądze na podróż i z bólem serca pożegnał go, nie mogąc przyjąć go z powrotem z powodu gniewu sąsiadów i chłopców. To co zrobił ten chłopak po tym wszystkim co dostał, bardzo zabolało księdza Linusa, ale mimo to nie zostawił go samego, nawet jeśli chłopak zasłużył na to co go spotkało. To jak wielką miłość ma ksiądz Linus do tych chłopców, którzy są wyrzutkami, nienawidzonymi albo co najmniej unikanymi przez resztę społeczeństwa bardzo mnie porusza. 

Wszystkie doświadczenia na ulicy i ogólnie w Nigerii tak bardzo na mnie wpłynęły i wszystkie zarówno radosne jak i trudne przeżycia pozostaną we mnie na zawsze. Jest tak wiele rzeczy, którymi jeszcze chciałabym się podzielić, ale moje blogi robią się coraz dłuższe, a i tak słowami nie można wyrazić wszystkiego co tu przeżyłam. 

Dziękuję wszystkim, którzy czytali te blogi i z którymi mogłam dzielić się moją misyjną codziennością. Mam nadzieję, że kiedyś ktoś z Was pojedzie do Nigerii i doświadczy osobiście jej piękna i brutalności, radości i smutku, miłości i nienawiści. Kraju tętniącego życiem wielu młodych ludzi, którzy czekają, aż wpłyniecie na ich życie i aż oni wpłyną na Wasze.

Tak ciężko powrócić mi do Polski i pożegnać się z Nigerią. Wszystko to co przeżyłam i wszyscy ludzie, których spotkałam pozostaną ze mną na zawsze, w moim sercu. Tak bardzo jestem wdzięczna wszystkim za ten czas, moim chłopcom ulicy, Salezjanom, Zuzi, animatorom, naszej koordynatorce Pauli, księdzu Jerzemu, innym wolontariuszom wraz z którymi się przygotowywałam i którzy byli dla mnie wsparciem i przede wszystkim Bogu, bez Którego nigdy w życiu nie zdecydowałabym się pojechać do Nigerii i nigdy nie wyszłabym na ulice Lagos, by być wśród chłopców ulicy. 

Dominika