Odkrycie 5: Być bliżej Ciebie chcę…

Wspólny posiłek1„Znowu jedziesz?”, „Znowu jedziesz do Etiopii?”, „Nie chcesz się wybrać gdzieś indziej?” – pytania bliskich nadal brzmią w moich uszach. „Tak. Wybieram się. Znowu. Znowu tam”.

Z odpowiedzią na pierwsze pytanie nie miałam żadnego problemu. Wahanie pojawiało się przy dwóch następnych. Szczerze mówiąc, pragnienie poznania odmiennych kultur tli się w moim serduchu. Zobaczyć inną Afrykę, posmakować nowych doznań, zatańczyć na nieznanej ziemi, dotknąć niespotkanych dotąd dłoni. No któż by nie chciał? Same zatytułowałyśmy nasz projekt „Discover world with Hagirso”. Ta nutka odkrywania świata wszak gdzieś tam w każdym z nas wybrzmiewa. Bardziej lub mniej (prawda Wera;)?). Nieistotne. Przeżyć. Zobaczyć. Usłyszeć. Czemu więc zatem ograniczać się tylko do jednego miejsca. I to jeszcze niekoniecznie najatrakcyjniejszego… Odpowiedź jest tyleż banalna, co oczywista. Najpierw jest zauroczenie. Zachwycanie się każdym spotkaniem, podekscytowanie na myśl samą. Potem przychodzi czas na zakochanie. Pragnienie bycia obok. Tęsknotę. Ostatni etap to odpowiedzialność za. Pomimo szarej (co nabiera realnych kształtów na afrykańskiej ziemi) rzeczywistości. I coś się mi wydaje, że w moim przypadku przyszedł właśnie czas na trzeci stan miłości tej. Miłości już bez różowych okularów. Miłości już okrzepłej. Miłości wymagającej i trudnej.

Trzeci raz. Do trzech razy sztuka;)? Oprócz tylu spraw niezmiennych (już ja tam wiem, że Wam się nudzi to moje bajdurzenie o zatłoczonych drogach, ulubionych ziemniakach i pięknych widokach, ale cóż ja poradzę, że tak właśnie jest :D), nieustannie pojawia się jakiś nowy element układanki. Coś, co czasami pasuje jak ulał, a czasem coś, co trzeba dociąć, przyciąć, żeby pasowało. Kogoś zaboli, kiedy się tnie. Ale potem jakoś to się układa.

Zastałam zatem tę moją Etiopię w stanie takim, w jakim ją zostawiłam. Progres jest tu prawie niezauważalny. Zmiany w architekturze niedostrzegalne. Przemiana mentalności niewidoczna. Rozwój szkolnictwa mizerny. No może pojawiło się kilka kilometrów asfaltu, ale to chyba tyle z nowości. Bieda tu. Ubóstwo tu. Zapach powalający na kolana, jednak w zupełnie odmiennym znaczeniu, niż możecie tego oczekiwać. Wdzięczność niekiedy głęboko ukryta. Małym kosztem wielkich zmian oczekują.

Cóż ja więc dać mogę? Wierzcie lub nie, ale obecność. W głowie tyle wątpliwości. W sercu tyle dylematów. Naiwnie jednak wierzyć chcę, że to obecność jest najważniejsza. Pyta mnie siostra ma, czy się nudzę. A ja nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie. Czas tu płynie inaczej. Nie ma tak dużej aktywności jak tam u nas. A mimo wszystko dzień rozpoczynam o 6.00, kończę o 23.30. Niby tylko kilka godzin pracy, a jednak cały dzień zajęty. Spotkania, rozmowy. Wiele rozmów. Tu ludzie spotykają się w słowie. Powitanie (choć przy użyciu zaledwie kilku słów naprzemiennie powtarzanych, np. „Nagini badada”, A’kam”, „Faja”, co można przełożyć mniej więcej tak:

„ – Dzień dobry.

– Dzień dobry.

– Jak się masz?

– Dobrze.

– A jak się masz Ty?

-– Też dobrze.

– Dobrze Cię widzieć?

– Cieszę się, że wszystko w porządku.

– Niech ten dzień będzie dobry…” itd.), choć wydaje się dziwaczne, to jednak zmusza do poświęcenia uwagi, do wyrwania kawałka swego czasu i oddania go. Męczące to bywa. Nie powiem. Ale nasz abba Anthony co wieczór wybiera się na spacer po okolicy i chyba dziesiątki razy powtarza te same wyrażenia. Po co? Ano po to, żeby wypowiedzieć tylko jedno słowo: „Jestem” (od Księgi Wyjścia nabiera ono osobowych kształtów 🙂 ). „Jestem” określa nas wszakże. Można jednak „być” i „być”.

Pierwsze dwa tygodnie znów się kotłowało we mnie. „BYĆ” chciałam. Coś w stylu: „Halo! Jestem tu. Widzicie? Teraz możemy popracować. Do roboty, czasu mało, a trzeba tyle zrobić”. Dziś wieczór, po kilku przemyśleniach nocnych, chcę po prostu „być”. Toż ja tej całej Etiopii nie zmienię. Toż ja nawet języka nie znam. Toż ja ni pomysłu na zmianę nie mam. A tracę swój czas na jakieś bzdurne dywagacje i rozczarowywania się.

Dwa obrazki.

  1. Wioska w górach. Kilkanaście domów na krzyż. Krowy i kozy. Gdzieniegdzie zawieruszony wielbłąd. W tłoku mniej lub bardziej zainteresowanych dzieci jeden chłopczyk. Rękę podał. Na kolana siadł. Uścisk odwzajemnił. Paluszkami dłoń białą odkrywał. Dłoń biała próbowała chronić przed okropnymi muchami. Pożegnalny uścisk. Ślad w sercu.
  2. Rezolutne spojrzenie. Zabójczy uśmiech. Nieśmiałość pomieszana z wdziękiem. Lat 3. Najwyżej 4. Piłka. Skakanka. Nuda. Wyciągnięta dłoń. Oparcie głowy. Wtulenie. Zaśnięcie. Piski rozrabiaków. Szybka pobudka. Powrót do rzeczywistości.

Nic szczególnego. Chwil kilka przy drugim człowieku. I cóż że niewielkim. Wystarczy, że sprawa wielka. Prawda?

 

Mam nadzieję, że nadal Wam bliska, Aga 🙂

PS No i co teraz powiesz, Mamuś ;)? Uściski serdeczne ślę :). A swoją drogą, czy nie mogłaś mnie nazwać Abebayehu (Abebajo)? 😀 To znaczy „zobaczyłem kwiat”:D. Toż to pasuje jak ulał! Wszak ładne kwiatki ze mną masz ;).