Odkrycie 4: W każdym kątku po dzieciątku…

Nie przestaje zadziwiać, z jak dużą liczbą dzieci przychodzi nam się spotykać. Zakończyłyśmy już pracę w Boranie. Pożegnanie było tyleż gorzkie (z powodu rozstania z naszą, powiedzmy, już nieco okiełznaną i utemperowaną gromadką), co słodkie (czego dowodem był program przygotowany na naszą cześć 🙂 ). Wszystko się mieszało, uśmiechy ze łzami, ciasteczkowe słodkości z cierpkim smakiem końca, pocztówkowe pozdrowienia od przyjaciół z Polski z barwnymi chustami wprost z etiopskich marketów. Żal było wyjeżdżać. Tyle za sobą zostawiałyśmy. Rozległe przestrzenie. Czerwień ziemi i zieloność krajobrazu. Przydrożne oślęta. Dostojne camele. Wypełnione krowami bezdroża. Plątanina powitalnych gestów i uśmiechów. Chłodne poranki w kościelnych murach i gorące harce na świeżym (choć kurzem wypełnionym) powietrzu. Odkrywanie świata „nauki” i rozentuzjazmowanie meandrami plastycznych uniesień (kredki, bibuła, klej – wszystkich pochłaniały, nawet nasz dhadimowy nauczyciel matematyki, służący nam tłumaczeniem angielskich „wykładów”, nie mógł oprzeć się kolorowym igraszkom 🙂 ). Świadomość oczekiwania na dalsze obozowe przygody z kolejnymi dzieciakami nie pozwoliła nam jednak długo rozpaczać. Hagirso postawił nas do pionu i tym sposobem ostatni tydzień spędziłyśmy w Suddo Abali. Abba Joseph osobiście odebrał nas z rąk abby Antony’ego i nie omieszkał zapytać go o naszą „instrukcję obsługi”. Oczywiście wszystko odbyło się języku oromo, ale nasze czujne spojrzenie wyłapie każdy szczegół. Mniej więcej streścić nas można w zdaniu: mało jedzą, ale są głośne 🙂 . Sądzimy jednak, że skoro zapraszają nas na rok przyszły, to chyba tak źle z nami nie było ;).
Niemniej trafiłyśmy do kolejnej parafii. Placówka mieści się w buszu. Posługuje w niej ksiądz Joseph, ksiądz Gabre, a w te wakacje pomaga im kleryk Abebayehu. Otacza nas las. Drogi są ledwo przejezdne. Wszędzie jest daleko. A ksiądz uprzedzał nas, że liczba dzieci może być duża. Zastanawiałyśmy się: niby skąd?. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że po kilku dniach jest nas około 150 – 115 maluchów i 30 starszaków. Razem spędzamy przedpołudnia – o 9.00 spotykamy się na modlitwie i krótkiej katechezie, potem rozciągamy zastane mięśnie przy tańcach integracyjnych, a następnie zwartym szykiem zdążamy do szkoły, gdzie czekają na nas zajęcia plastyczne. Wszystko okraszone zabawami na boisku. Radośnie, głośno i dużo się dzieje.
W międzyczasie udało nam się także dotrzeć do czterech pobliskich kaplic, gdzie spotkałyśmy się z dość „zdystansowanym” przyjęciem, jeśli można tak określić zalanie się łzami i szloch co poniektórych dzieciaków. Abba tłumaczy to tym, że po raz pierwszy widzą one białego człowieka, nam pozostaje wierzyć, że w tym właśnie tkwi powód tak mokrego powitania;). Na szczęście maluchy już po kilkunastu wspólnie spędzonych minutach, z jeszcze nieobeschniętymi oczyma, próbują chwytać nas za ręce i sprawdzać, czy istniejemy naprawdę. My same przecieramy oczy ze zdumienia za każdym razem, gdy objeżdżamy okoliczne wioski i, co i rusz, wybiegają nam na powitanie kolejni mali przyjaciele. Wyglądają zza chat. Wybiegają zza zakrętu. Wyskakują zza drzew. Aż nas czasem ręce bolą od pozdrowień. Ale jak tu nie odmachać tym mniej lub bardziej znanym właścicielom rozpromienionych twarzy, na których najczęściej rysuje się uśmiech od ucha do ucha, oczy iskrzą oszołomieniem i radością, z gardła wydobywają się donośne dźwięki składające się w pozdrowienie: „ciao”? Nie da się. Ręka sama unosi się, aby nie przegapić tej chwili bliskości. A bliskości tu dużo. Niekiedy ukrytej, w przypadkowym muśnięciu dłonią, niekiedy odważnie wychodzącej naprzeciw (rzucanie się na szyję ma chyba coś z tym wspólnego), czasem zakamuflowanej w propozycji nowej fryzury dla głów naszych, a czasem wyczekanej, gdy po czasie oswojenia pojawia się pierwsze spojrzenie i uśmiech. Pełen ufności. Zaczepności. Chęci poznania. Odkrycia. Odkrycia siebie nawzajem. Odkrycia dzieci naszych. Odkrycia dziecka w sobie…
Pełne dziecięcej ufności Ania, Kalina, Agnieszka i… Hagirso oczywiście 🙂
PS Czy zdarzyło Wam się kiedyś, żeby ktoś nie chciał pokazywać się z Wami na mieście? No właśnie! A ostatnio abba zaparkował samochód, odwrócił się w naszą stronę i ze słodkim uśmiechem poprosił, żebyśmy zostały w aucie, bo jak z nim pójdziemy, to mu ceny w sklepie podniosą! Cóż było robić… zostałyśmy 🙂 . Wszakżeśmy serca pokornego i abby na koszta narażać nie będziemy ;).