Odkrycie 11: Dzielenie powoduje mnożenie.

Słyszeliście kiedyś o tym, że dzielenie powoduje mnożenie? Ja słyszałam wielokrotnie, ale dopiero tu, w Etiopii, przekonałam się, że to prawda.
Co podzielone mnoży się? Wiele rzeczy! Miłość, życzliwość, dobro, czułość, szczęście, wiara, uśmiech i spokój. Od wielu tygodni próbujemy codziennie dzielić się tym wszystkim z innymi ludźmi. Teraz mamy okazję czynić to nie tylko wobec dzieci, ale także wobec pacjentów kliniki, w której pomagamy siostrom. Nasze życie po powrocie Agnieszki do Polski znacznie się zmieniło, bo zmienił się zakres naszych obowiązków. Chcecie wiedzieć co robimy?
Poniedziałkowe, czwartkowe i piątkowe przedpołudnia pomagamy w klinice, a dokładniej Ania – jako przyszły lekarz – pomaga w przychodni, a ja – jak przystało na prawdziwego chemika – pracuję w aptece. Jakie są nasze odczucia i przemyślenia po tych kilku dniach?
Ania: Moim dotychczasowym i pierwszym zadaniem jest przyjmowanie pacjentów w tak zwanej „ kardio sali”. Tutaj badam parametry życiowe i stan ogólny. Stwarzającą najwięcej problemów, a przecież tak banalną czynnością, okazał się być pomiar ciśnienia i pulsu. Zapewne wyobrażacie sobie elektryczny ciśnieniomierz z dużym wyświetlaczem? Nie, ale sądzę, że ten sposób jest również znany niektórym z Was. Korzystam ze stetoskopu i pompki z miernikiem. Dlaczego więc sprawia mi to pewien kłopot? Ponieważ większość pacjentów jest tak osłabiona, ze miernik nie wykonuje żadnych ruchów, nie wspominając już o ciszy w stetoskopie. Dla przykładu jeden z moich skrajnych przypadków:
Płeć: mężczyzna;
Wiek: nieznany (myślę, że około 28 lat)
Wzrost: 171cm;
Waga: 34kg;
Ciśnienie/puls: 70/35.
Przypomnę, że prawidłowe ciśnienie wynosi około 120 a puls( liczba uderzeń serca na minutę) – 60. Tak więc serce tego mężczyzny bije dwa razy wolniej niż powinno. Niestety nie jest to spowodowane nagłą choroba… nie jest to również wyjątek.. mogłabym tak jeszcze przytaczać wiele przypadków jak na przykład pół rocznego chłopca (waga 3,5 kg), który był na tyle osłabiony, że podczas badania ani na chwilę nie otworzył swoich małych oczek.
Przede mną praca w laboratorium przy pobieraniu krwi, podawaniu zastrzyków i szczepionek, więc trzymajcie kciuki! Przy moim boku lekarz, nauczyciel i przyjaciel w jednym – Pan Teodos 😉
Ja: Wydajemy maksymalnie 10 leków na krzyż. Z moich obserwacji wynika, że najwięcej osób choruje na epilepsję, a także na choroby „lokalne”, czyli malarię i typhoid. Wydawało mi się, że ludzie płacą śmieszne pieniądze za leki, bo największą kwotę jaką widziałam na czymś, co przypomina rachunek było ponad 100 birów, czyli ponad 20 zł, a leków było tyle, ile u nas za 200zł (wynika to z faktu, że Caritas i inne organizacje i indywidualni sponsorzy dopłacają do leków) – dopóki nie pomagałam siostrze przy wypłatach dla pielęgniarzy i nie okazało się, że najbardziej wykształcony z nich zarabia około 1500 birów (300 zł) miesięcznie. Oznacza to, że na zapłatę wspomnianej recepty musi pracować 2 dni, a warto zaznaczyć, że praca w klinice to najbardziej prestiżowa i najlepiej płata praca jaka w ogóle może być w Etiopii.
Co robimy w pozostałe przedpołudnia?
We wtorek i środę zajmujemy się odnawianiem przedszkola i szkolnych sal. Widzieliście kiedyś program „Pimp my room” albo „Dom nie do poznania”? Myślę, że „bawimy się” w coś podobnego.
Do tej pory udało nam się skończyć jedynie, albo aż – w zależności od podejścia – pracę w przedszkolu. Nie tylko wymalowałyśmy na ścianach kolorowe zwierzątka i palmę, a także zrobiłyśmy tęczę i motyle 3D, ale także zaopatrzyłyśmy salę w materiały edukacyjne – siostra Anila sumiennie uczy dzieci języka angielskiego, dlatego zalaminowane liczby, kolory i kształty oraz alfabet (który przygotowała wcześniej i podarowała nam przed wyjazdem Ola, która spędziła tu 4 miesiące, a którą ponownie serdecznie pozdrawiamy) bardzo się przydadzą. Do tego – dzięki Waszej ofiarności (i tu szczególne ukłony należą się Pani Gorzelnik i dzieciom ze Szkoły Podstawowej nr 8 w Lubinie) – mogłyśmy zaopatrzyć salę w kredki, plastelinę, bibułę, wycinanki i wiele innych materiałów przydatnych do pracy z maluszkami.
W sobotę poranne godziny spędzamy w towarzystwie dziewczynek tworzącą grupę „Dzieci Maryi” – urocza nazwa, nieprawdaż? J Zaczynamy wspólną Eucharystią. Potem przychodzi czas na różaniec, a po nim śpiewanie, które dzieciaki uwielbiają. Dla nich nie ma właściwie znaczenia czy śpiewają po polsku czy angielsku (oba te języki są dla nich obce… no dobra, polski może trochę bardziej choć … nie jestem do końca przekonana, zważywszy na fakt, że 3 lata temu były tu Kaja, Mania i Aga, w zeszłym roku byli tu Adrian z Agą, a w tym roku Ola, a także Aga, Ania i ja xD Śmiejemy się czasami, że mówienie do nich po polsku przynosi takie same albo i lepsze efekty, bo nie wiedzą co się dzieje, niż mówienie po angielsku). Po przerwie śniadaniowej dziewczynki wracają by robić z nami różańce, które w najbliższym czasie zostaną poświęcone, a także żeby bawić się z nami, malować czy śpiewać. Śpiewu nigdy za wiele!
Niedziela – jak przystało na Dzień Pański – to czas na uroczystą Eucharystię. Uprzedzam Wasze pytanie – tak, to prawda, że Msze tu są dużo dłuższe – 2h to taki przeciętny czas jej trwania. Co powoduje, że są one dłuższe niż u nas? Wiele czynników: począwszy od tego, że przed każdym czytaniem wychodzi inny katecheta i tłumaczy zgromadzonym o czym będzie dany fragment Pisma Świętego; przez Ofiarowanie, podczas którego to ludzie przychodzą do ołtarza i przynoszą ofiary (częściej kukurydzę, mleko i jajka niż pieniądze), a także długie kazanie i jeszcze dłuższe śpiewy przy akompaniamencie keybord’u (nie wiem czy jesteście sobie w stanie to wyobrazić, ale uwierzcie mi – nie należy to do najprzyjemniejszych doznań ^^), a skończywszy na tym, że ich słowa są po prostu dłuższe niż nasze – wiecie co mam na myśli? Najlepszym przykładem na to jest fakt, że gdy odmawiamy różaniec w tym samym tempie to ja mogę powiedzieć 1.5 Zdrowaś Mario w czasie, gdy oni mówią jedno.
Praktycznie wszystkie popołudnia (pomijając niedzielne, gdy mamy czas dla siebie) spędzamy z dziećmi. W bardzo zbliżony sposób do tego, gdy prowadziłyśmy Summer Camp – najpierw mamy zajęcia plastyczne – fajnie jest patrzeć na twarze dzieciaczków, gdy stykają się z czymś po raz pierwszy: klejem, który wydaje się być czymś magicznym, nożyczkami, których „moc” wydaje się nie niepojęta, nie wspominając już o plastelinie czy bibule. Nie zależnie od tego czy obrazek przedstawia Dobrego Pasterza, kwiatki czy Indianina wykorzystują wszystkie możliwe kolory (wymieniając się, bo każdy dostaje po jednej kredce) i zwykle umieszczają kolory flagi narodowej – żółty, zielony i czerwony – albo samą flagę. Ciekawy rodzaj patriotyzmu, nieprawdaż? Potem przychodzi czas na śpiewy – żadna „Mała Miczitanka” , „Mała papuszka”, „Taki duży taki mały” czy „Don Bosko” nie jest im straszny – i tańce integracyjne – kaczuchy i Chocolate to ich ulubione kawałki, a na koniec na zabawy sportowe. Tu furorę robią piłki, skakanki i chusta Klanza (Och! Dzieciaki za nią szaleją!), a także guma do skakania, lina czy ringo. Po tych wszystkich zajęciach udajemy się do kościoła na wspólne odmawianie różańca, a po nim rozpoczynają się nasze wieczorne modlitwy z siostrami, po których jest kolacja i przygotowywanie się na następne dni.
Ponoć czas w Afryce płynie inaczej, wolniej. Ponoć. Nam ostatnie 3 tygodnie upłynęły tak szybko, że aż ciężko uwierzyć, że za 10 dni będziemy już w domu!
Na koniec chciałabym zachęcić Was wszystkich żebyście dzieli się tym, co macie, tak jak to robiliście przed naszym wyjazdem – ofiarowując nam setki pocztówek, które z radością i przyjemnością przekazałyśmy wszystkim dzieciaczkom, z którymi pracowałyśmy, materiały szkolne czy wspomagając naszą misję ofiarą pieniężną. Chciałabym żebyście dzieli się z innymi nie tylko dobrami materialnymi, ale także (a może przed wszystkim?) tymi, których nie można dotknąć czy zmierzyć:
-miłością, która na pewno wypełnia Wasze serca,
-czułością, która ma cudowną, leczniczą moc (sprawdziłyśmy to na naszych dzieciaczkach),
-wiarą, która pozwala wzrastać innym (codzienne obcowanie z siostrami zakonnymi utwierdziło mnie w tym przekonaniu)
i czasem, bo to dzięki niemu możemy dać ludziom wszystko inne.
Nie bójcie się być i żyć dla innych! Nic nie stracicie – wręcz przeciwnie – zyskacie, bo przecież… dzielenie powoduje mnożenie! 🙂
Ta, która otrzymała mnóstwo dając tylko siebie i swój czas,
Kalina <3
P.S.
Dotrwaliście do końca? Wiem, trochę mnie poniosło z długością tego odkrycia ^^