(NIE)OCZEKIWANA ZMIANA SKŁADU
Przygotowując się do misji poniekąd z góry zakładasz, by spodziewać się niespodziewanego. Od nieco opóźnionego przyjazdu do Liberii po nietypowe rozpoczęcie mojej obecności w tym kraju, niczego się nie spodziewałem.
Od rozpoczęcia projektu “Latawce nad Liberią” i przybycia Nicolaia z Robertem do New Matadi minął już miesiąc. Choć zgodnie z pierwotnymi założeniami moja podróż do Liberii miała się rozpocząć wraz z początkiem sierpnia, dzięki czemu miałem dołączyć do Roberta i Nicolaia w połowie trzeciego tygodnia Summer Campu, to przypadek losowy pokrzyżował nasze plany. Ostatecznie z Nicolaiem minęliśmy się na lotnisku, mogąc jedynie pomachać sobie przez szybę dzielącą nowoprzybyłych i odlatujących z Roberts International Airport w Monrowii.
Kiedy wybierasz się w podróż, by w zupełnie obcym świecie rozpocząć niewątpliwie wymagający okres swojego życia, z góry zakładasz, że pierwsze dni możesz przeznaczyć na lekkie i spokojne przyzwyczajenie się do nowej rzeczywistości. Jednak i tu los okazał się przewrotny. Pierwszego dnia, na wstępie, odwołano Summer Camp ze względu na przybycie prezydenta Liberii, George’a Weah. Fakt, że nasze projekty zbiegły się z trwającą w Liberii kampanią wyborczą, której rozwiązanie poznamy w zapowiedzianych na październik wyborach, spowodował, że przybycie głowy państwa do New Matadi było nader huczne.
Pierwszego dnia w Liberii (z mojej perspektywy) , niemal od samego świtu do zmierzchu towarzyszyła nam huczna muzyka, która, podkręcona do granic możliwości, rozbrzmiewała z samego serca Youth Center. Z czasem i część Salezjanów zaczęła z przekąsem wyrażać swoje niezadowolenie z natężonego hałasu. W okolicach południa myślałem, że przybycie gościa do Matadi jest już naprawdę blisko. Ośrodek wydawał się zmieniać się powoli z Centrum Młodzieżowego w sztab wyborczy, gdy ubrani w barwy partyjne z nasuniętymi na głowę czerwonymi beretami i twarzą prezydenta na koszulkach lub trzymanych w dłoniach plakatach Liberyjczycy wchodzili przez bramę Youth Center. Przy obiedzie upewniłem się jednak, że rychłe przybycie prezydenta na pewno rychłe nie będzie, gdy jeden z Salezjanów poinformował nas, że droga do ośrodka w New Matadi zostanie specjalnie przygotowana na przyjazd prezydenta. Faktycznie następnego dnia drogę wypełniał nowiutki tłuczeń.
Prezydent zjawił się wieczorem, nieco po osiemnastej czasu lokalnego. Jak się można było spodziewać jego pobyt był wielokrotnie krótszy niż przygotowania lecz równie głośny. Dzień pełen muzyki, okrzyków, wuwuzeli i innych hałasów podsumował krótko Robert, który nota bene był już po trzech i pół tygodniach Holiday Campu. Zrezygnowany siadł na swoim łóżku i skwitował “to był zdecydowanie najtrudniejszy dzień od kiedy tu przyjechaliśmy”.
Tak oto rozpoczęła się moja przygoda w Liberii. Na szczęście następny dzień, którego główną atrakcją był wyjazd do ośrodka z basenem, aby zapewnić wyjątkową atrakcję dzieciom z Holiday Campu i spokojny, luźny weekend wynagrodził zgiełk wizyty prezydenta.
Piotr