NA ULICACH LAGOS

W tym tygodniu również mogłyśmy się przekonać o ogromnej spontaniczności Nigeryjczyków. Tutaj nigdy nie wiesz czego się spodziewać i każdy dzień jest jak przygoda.
We wtorek poszłam pierwszy raz do dzieci na ulicach, podczas gdy Zuzia została z naszymi chłopcami w Bosco Boys Home. Praca na ulicach, to kolejny ważny element działania salezjanów. Zanim dzieci mogą trafić do domu dla chłopców ulicy, księża muszą się z nimi zapoznać, zdobyć ich zaufanie, dokonać wszystkich rządowych formalności. Obecny Bosco Boys Home nie jest też w stanie pomieścić wszystkich dzieci, dlatego z dużą częścią salezjanie pracują właśnie na ulicach albo 2 dni w tygodniu w starym domu, który mieści się w innej części Lagos.
Tego dnia, gdy wraz z księżmi dotarliśmy na miejsce starego domu, ksiądz Linus, który koordynuje pracę na ulicach, już czekał na nas z chłopcami. Byli w bardzo różnym wieku, od 7-8 lat do nawet 25. Chłopcy przywitali nas bardzo ciepło. Jako biała osoba i to w dodatku dziewczyna byłam dla nich wielką atrakcją. Wypytywali mnie o wszystko, chcieli zobaczyć zdjęcia z mojego kraju, dotknąć moich włosów (nie mogli uwierzyć, że są prawdziwe) czy nauczyć mnie tańca i ich języka.
Po początkowym luźnym czasie na zabawę, tańce, kąpiel i pranie rzeczy, nadeszła pora na modlitwę, słowo od księdza Linusa i pracę w grupach. Ksiądz Linus opowiadał im jak ważna jest higiena i że skoro mają okazję umyć się tu raz na tydzień, to powinni to zrobić, by nie przenosić chorób. Tłumaczył im także że mimo że mieszkają na ulicy, nie muszą wyglądać jak bezdomni, powinni dbać o siebie.
Gdy patrzyłam na chłopców, po większości było widać, że mieszkają na ulicy, po części, tych którzy się jeszcze nie umyli, było także czuć. Niektórzy siedzieli w brudnych, podartych ubraniach, część miała na sobie siniaki, rany czy blizny, których pochodzenia mogłam się tylko domyślać. Zresztą przemoc uliczną było widać też w nich samych, chłopcy bywali momentami agresywni i zaczynali się bić, choć na szczęście szanowali mnie i księży na tyle, by przestać, gdy im kazaliśmy.
W trakcie tych zajęć, a także kiedy próbowałam nauczyć ich tańca, zobaczyłam jak ciężko skupić ich uwagę, choć na chwilę. Później dowiedziałam się, że większość z nich nigdy nie chodziła do szkoły. Jednak, mimo że taniec kompletnie nie wyszedł, wszyscy się świetnie przy nim bawiliśmy i wywołał dużo radości. Cieszyłam się, że chociaż tyle mogę dla nich zrobić.
Po obiedzie ksiądz Linus zabrał mnie na ulicę. Pokazywał mi miejsca, gdzie śpią chłopcy. W dzielnicy, gdzie turyści nie chodzą oczywiście też stanowiłam atrakcję, więc ksiądz Linus musiał prowadzić mnie za rękę całą drogę, by nikt mnie nie zaczepiał. Spotkaliśmy wielu małych przyjaciół księdza Linusa, aż w końcu odnaleźliśmy chłopca na wózku. Ksiądz Linus zabrał go samochodem do domu, gdyż chłopak nie był w stanie sam się tam dostać. Dowiedziałam się, że nastolatek został postrzelony w nogę i od tamtej pory nie jest w stanie chodzić.
Na ulicy wszyscy dobrze znali księdza Linusa, pozdrawiali go, rozmawiali z nim.
-Widzisz tego chłopca? – spytał mnie ksiądz w pewnym momencie – Załatwiłem mu pracę. Ale on nie chciał. Wolał zostać na ulicy.
– Czy on nie ma rodziny? – spytałam
– Ma, ale nie chce do nich wrócić. Dla niektórych ulica jest wyborem. Tu jest wolny, może robić co chce.
Inny napotkany chłopiec, który był chory i zabraliśmy go na zastrzyk do znajomej księdza, wyznał mu, że chce wrócić do Ibadanu do swojej rodziny. Ks. Linus obiecał mu, że gdy tylko skończy leczenie, w przyszłym tygodniu, osobiście zawiezie go do Ibadanu.
Gdy wróciliśmy do chłopców, większość spała, choć była dopiero 14. Leżeli na kanapie, materacach lub ci dla których nie starczyło miejsca, na ziemi. Życie na ulicy jest wykańczające, a tutaj choć te dwa dni w tygodniu mogli się wyspać w bezpiecznym miejscu, porządnie najeść i wykąpać.
Chłopcy żegnali mnie bardzo długo, a ja obiecałam im, że za tydzień wrócimy razem z Zuzią.
Kolejne dni (poza spontaniczną wizytą w szkole w innym stanie, o której dowiedziałyśmy się, 10 minut przed wyjazdem) spędziłyśmy z naszymi chłopcami z Bosco Boys Home.
Po wizycie na ulicy, jeszcze bardziej uświadomiłam sobie, że każdy z nich kiedyś tam żył. Teraz nie było po nich tego widać, poza tym, że byli bardziej wycofani niż dzieci w ich wieku. Nie tak łatwo poszło nam zdobywanie ich zaufania, ale stopniowo przyzwyczajają się do nas, a my się nie poddajemy. W końcu na tym właśnie polega nasza misja.
Spędzamy z nimi na co dzień tyle czasu, ile tylko możemy. Malujemy z nimi, bawimy się, tańczymy, uczymy…
Tym bardziej cieszyłyśmy się, gdy chłopcy pod koniec drugiego tygodnia zaczęli nam okazywać swoje zaufanie. Od jednego dostałyśmy bransoletki, od drugiego wzruszające listy, inny przytulił się do nas po raz pierwszy, jeszcze inny, starszy i mniej ufny zaczął nam odpowiadać, gdy życzyłyśmy mu dobrej nocy. Chłopcy są bardzo różni, więc każdy taki gest zaufania, choćby najdrobniejszy ogromnie nas cieszy 🙂
Powoli przyzwyczajamy się do Nigerii. Przyzwyczajamy się do klimatu (ciągłych upałów i deszczy), do strasznie ostrych potraw i jedzenia rękami, do kultury, śpiewania i tańczenia wszędzie (a zwłaszcza w trakcie mszy, które potrafią tu trwać 3 godziny), do ogromnej spontaniczności, otwartości i głośności Nigeryjczyków.
Nigeria jest bardzo barwnym i niezwykłym krajem. Mimo swoich wielu problemów, stara się iść do przodu. Bardzo podziwiamy to jak świetnie zorganizowana jest praca Salezjanów i Bosco Boys Home, wszystko, od strony formalnej, do konkretnego działania na ulicach jest bardzo przemyślane i pozwoliło im pomóc już nie jednemu dziecku.
To co jest jeszcze bardziej zaskakujące, to to jak Nigeryjczycy kochają swój kraj. Jeden chłopak z ulicy powiedział mi, że jest dumny, że jest Nigeryjczykiem. Chłopak, który mając 20-parę lat, nigdy nie był w szkole, który sypiał na ulicy i zarabiał na jedzenie przenosząc ludziom pakunki, a mimo to był dumny ze swojego kraju i ze swojego pochodzenia.
My też jesteśmy dumne z Nigerii i z Nigeryjczyków. I z tego, że mimo wszystkich problemów, biedy, przestępczości, korupcji, bezdomności, wciąż starają się by ich kraj był lepszym miejscem do życia.
Dominika i Zuzia