Mongolskie deszcze i spotkania

W tym tygodniu jak zwykle wiele się działo.  Wielkie deszcze, zalane ulice, podróż na drugą stronę stolicy… ale może po kolei.

Wizyta u Sióstr Salezjanek

Bardzo zależało nam na tym, by jeszcze przed wyjazdem odwiedzić Siostry Salezjanki . Zobaczyć jak wygląda ich placówka, czy mają tam jakieś zajęcia wakacyjne. Wyjazd planowałyśmy na poniedziałek, niestety cały dzień padało niemiłosiernie więc bałyśmy się samotnej podróży przez całe miasto i to w godzinach szczytu. Dzień mijał, a deszcz nie ustawał. Postanowiłyśmy więc, że nie damy się zastraszyć byle pogodzie i następnego dnia niezależnie od niej, zaraz po śniadaniu wyruszamy w drogę. Jak dziewczęta postanowiły tak zrobiły. Po porannej mszy świętej i śniadaniu, zaopatrzone w płaszcze przeciwdeszczowe, wyruszyłyśmy w drogę. Ostrzegano nas, że ta pozornie niedaleka droga może potrwać więcej niż 2h…nie chciałyśmy w to wierzyć…ale tak się stało. Drogi Mongolii po 2 dniach nieprzerwanego deszczu wyglądały niczym rwące rzeki. Woda była dosłownie wszędzie a auta zamieniały się w łodzie. Mimo to nie zniechęcało to kierowców do wyprzedzania (prawą czy lewą stroną…pod prąd czy nie….kto by na to tu patrzył). Po ponad 2 godzinach drogi, po wielokrotnym zwątpieniu i przekonaniu, że już dawno wyjechałyśmy ze stolicy i na pewno przegapiłyśmy przystanek…dotarłyśmy na miejsce. Podczas ostatniego spotkania siostry zapowiadały, że mieszkają w „amerykańskiej dzielnicy”. I rzeczywiście. Widok niesamowity, gdy paręnaście minut drogi od ostatnich większych zabudowań, w okolicy drewnianych chatek i jurt po jednej stronie drogi stoją całkiem nowe 3 czy 4 piętrowe bloki, a naprzeciwko wypatrywany przez nas ośrodek sióstr. Zaraz obok nich zauważyłyśmy budowę. Podczas rozmowy z siostrami dowiedziałyśmy się, że powstaje tam…uwaga uwaga…kościół protestancki! Tuż obok szkoły Salezjanek. Zapytałyśmy więc jak wygląda tu sprawa religii dominującej. Siostry odpowiedziały, że jeszcze musi upłynąć wiele czasu zanim ludzie zrozumieją tak naprawdę czym jest chrześcijaństwo. Religia protestancka rozprzestrzenia się względnie szybko, ponieważ najczęściej, gdy mają zgromadzenia czy obozy dla dzieci wiele ludzi przyjeżdża z podarunkami w postaci nowych butów czy ubrań. Ciężko więc z tym konkurować i wytłumaczyć dzieciom, że nie sztuką jest czekać aż coś się dostanie, że edukacja jest bardzo ważna, bo jeśli będą wykształceni to niedługo sami zarobią na dużo większą ilość takich butów. Niestety w świecie, w którym rodzice nie zawsze chcą opiekować się dziećmi, gdzie często starsze opiekuje się tym młodszym, gdzie jedna para butów musi wystarczyć na wszystkie 4 pory roku ciężko jest z tym walczyć. Jednakże siostry nie patrzą na to. Robią co w ich mocy by zapewnić swoim podopiecznym bezpieczne i  pełne ciepła miejsce do nauki i zabaw. Miejsce gdzie mogą być naprawdę sobą, gdzie mogą rozwijać swoje pasje i zawierać przyjaźnie. To jest dużo cenniejsze niż jakakolwiek materialna rzecz.

Ostatnie przygotowania

Przedostatni tydzień przed zakończeniem obozu. To dość dziwny czas, zdecydowanie widać ,że z jednej strony wszyscy chcą jak najlepiej korzystać z tych ostatnich dni wspólnotowych, z drugiej strony wyczuwa się niejako desperację w tej chęci. Widać, że wszyscy czują ,że koniec zbliża się nieuchronnie. Na myśl o dniu kończącym wszyscy czują mieszankę podekscytowania (no w końcu ognisko, warsztaty całodniowe, no i competition pokazujący czego się nauczyli przez dwa miesiące) i smutku…smutku na myśl ,że po tej niedzieli już nic nie będzie takie samo, ani dla nich ani dla nas.

Te dwa miesiące upłynęły naprawdę szybko i o ile sądziłam, że nic się nie udaje, że cały czas stoimy w miejscu, nie tylko jeśli idzie o naukę języka, ale też o naukę o Jezusie ( ciężko jest nauczać o Nim nie mogąc nic o Nim powiedzieć np. na zajęciach, mogąc jedynie czasem wspominać ale mając świadomość ,że i tak bez znajomości mongolskiego nie mogę nic wytłumaczyć tak jakbym chciała). Jednakże z perspektywy czasu naprawdę zaczynam rozumieć, że tu nie chodzi o obiecywanie przysłowiowych „gruszek na wierzbie”, nie chodzi o merytoryczne przekonanie ich, ale o pokazanie czym jest Jezusowa miłość. Będąc tu widzę, że jest to bardzo ciężka praca, przede wszystkim nad sobą. By się nie poddawać, nie marudzić, nie odwracać, ale zawsze wybaczać, zawsze starać się rozumieć, zawsze kochać. To jest to czego sami musimy się nauczyć i potem uczyć innych. To jest coś czego nie da się wytłumaczyć żadnymi słowami.

Kurs Alpha

W piątek odbyło się kolejne spotkanie kursu Alpha. Co tu dużo opisywać. Było ono pełne i radości i poważnych rozmyślań. Bardzo zaciekawiło mnie to, że już po drugim spotkaniu coraz bardziej widać, że młodzież uczęszczająca na te spotkania przestaje być grupą ludzi złożoną z osobnych osobników, którzy czasem się lubią, ale zaczyna przypominać wspólnotę.

Urodziny Ojca Jaroslava

W niedzielę obchodziliśmy 50-te urodziny Ojca Jaroslava. Jest to jeden z księży posługujących na placówce w Shovoo. Jego pasją są rowery, czym udało mu się zarazić praktycznie wszystkie dzieci okoliczne. Uwielbiają nie tylko jazdę w terenie, ale też uczą się prawidłowego zachowania na drodze. W związku z tym, że dzieci go wprost uwielbiają, to w ramach podziękowania i uznania przygotowały dla księdza też coś od siebie.

Na uroczystej mszy świętej pojawili się też goście z Hong Kongu wraz z przedstawicielami wspólnoty Salezjańskiej z Ułan Bator.

Wizyta w Care Center

Podczas pobytu w stolicy udało nam się też dwukrotnie odwiedzić chłopców z Care Center, którzy właśnie wrócili z przerwy wakacyjnej. Udało nam się spędzić z nimi trochę czasu wspólnie tańcząc i śpiewając. Dzieci tam są tak bystre i wspaniałe, że nie chce się wierzyć, że zostali „wyrzuceni” ze swoich domów rodzinnych. Widać też, że im dłużej któryś z nich jest w Care  Center tym lepiej zna angielski i lepiej współpracuje w grupie. Nie zdawałam sobie sprawy, że może być to aż tak widać…a jednak.

Na ten tydzień to tyle. Przed nami ostatni…decydujący i zamykający całość. Aż szkoda, że tak szybko czas leci…

Beata