MIASTO NIESPEŁNIONYCH MARZEŃ

– 3 dni temu wyszedłem z więzienia – powiedział mi leżący na podłodze chłopak obok
którego usiadłam, zaniepokojona jego stanem.
– Za co trafiłeś do więzienia? – spytałam.
– Za nic. Zabrali nas za spanie na ulicy, mnie i trzech innych chłopaków.
Nie była to pierwsza osoba, od której to usłyszałam. Spanie na ulicy, czy żebranie
jest nielegalne, a policja może ich pobić czy zabrać do więzienia i nikt nie stanie w ich
obronie.
– Spędziłem tam miesiąc i było jak w piekle – kontynuował swoją opowieść chłopak. – Czuję się taki słaby… Nawet pies nie tknął by tego jedzenia, które nam podawali. I było tam bardzo brudno, żadnej higieny. Nawet woda do picia była zanieczyszczona. Nabawiłem się przez nią jakiejś infekcji… Jestem chory i tak słaby, że nie mogę pracować. Nie dam rady przetrwać na ulicy. Chcę wrócić do domu, do mojej rodziny…
– Czy twoja rodzina ci pomoże? – zapytałam.
– Tak. Dzwoniłem do nich z więzienia. Chcą mi pomóc.
– Jak długo jesteś w Lagos? – spytałam.
– 7 lat.
– I cały ten czas żyłeś na ulicy?
– Tak. Całe 7 lat. Ale teraz chcę wrócić do domu. Muszę wrócić do domu, bo inaczej co mi pozostaje… tylko tu umrzeć.
– Pomożemy ci wrócić. Porozmawiaj z księdzem Piotrem, on ci pomoże. Nie leż na podłodze, połóż się tu, na kanapie. Odpocznij, potrzebujesz snu. Wszystko będzie dobrze. Chłopak, który wyszedł 3 dni temu z więzienia miał na imię Greg i pochodził z Kalaby, bardzo odległej od Lagos. Pragnął wrócić do rodziny. Tydzień później wsadziliśmy go do busa, a salezjanie zapłacili za podróż na którą nie było go stać. Po siedmiu latach życia w Lagos na ulicy chłopak wracał do domu…

Niektórzy z chłopców, których spotykamy na ulicy, pracuje każdego dnia. Zarabiają około 30 000 nair miesięcznie, co wciąż nie wystarcza by wydostać się z ulicy.
– 500 nair na jedzenie rano i 500 wieczorem (ok. 1,20 zł). Nic nie zostaje by wynająć chociażby pokój. Czasem uda mi się trochę odłożyć. Oszczędzam na przyszłość – Powiedział Alex, jeden z naszych chłopców, pracujący w fabryce od 19 do 7 rano. W sobotę miał wypadek w pracy, na nogę spadła mu metalowa część, uszkadzając ją. Na szczęście wciąż może chodzić, ale nie dostał w pracy żadnej pomocy. Inny chłopak, Elijah, uczący mnie lokalnego języka yoruba, pracuje w fabryce z toksycznymi chemikaliami przeciw komarom.
– Czy te chemikalia nie szkodzą twojemu zdrowiu? Zakładasz coś na ochronę? – spytałam go, gdy opowiadał mi, czym się zajmuje.
– Tak. Zawsze zakładam maseczki, 3 warstwy, żeby tego nie wdychać. One są niebezpieczne, tylko jak dotkną mojej skóry, więc musimy być ostrożni. Spojrzałam na niego z troską, pewna że nikt w tej fabryce naprawdę nie troszczy się o jego zdrowie, czy odpowiednie zabezpieczenie. Staliśmy na środku zatłoczonej ulicy w Bega, dzielnicy Lagos, a Elijah się uśmiechał. Miał 20 lat i całe życie przed sobą.
– Elijah, chcesz wrócić do domu? – spytałam przy naszym kolejnym spotkaniu.
– Nie. Chcę zostać w Lagos.
– Dlaczego?
– Bo chcę zarobić pieniądze.
– Jakie pieniądze? W Lagos nie ma pieniędzy.

– Są. Jakoś je zarobię. Albo pojadę za tobą do Polski. Tam są pieniądze. Będę pracował i
zarobię.
Czasem na ulicy można zarobić więcej niż w normalnej pracy. Mali chłopcy czy ci
niepełnosprawni żebrzą od bogatych mieszkańców tego miasta. Inni przenoszą ciężkie
pakunki, czy wykonują inne usługi dla przechodniów, dostając za to drobne pieniądze,
których oczywiście nie mogą zachować w całości dla siebie.
– Co oznacza ta żółta chusta na twojej szyi? – spytałam Samsona, nastolatka, którego
poznałam na ulicy.
– Oznacza, że mogę przenosić pakunki. Widzisz, tutaj mam mój numer. Dostałem ją od
szefa.
– Jeśli nie masz chusty, to nie możesz przenosić pakunków?
– Nie.
– A jeśli ktoś to zrobi?
– Nie może tego zrobić
– Ale jeśli by zrobił, to co by się stało? – drążyłam temat.
Pobiją go, znałam odpowiedź i słyszałam wcześniej o chustach, ale chciałam
usłyszeć to od kogoś, kto się tym zajmuje.
– Nie może tego zrobić – powtórzył zdecydowanie Samson.
– I ten szef, płaci ci za przenoszenie?
– Nie, to ja muszę mu płacić. 1000 nair każdego dnia. Reszta, która zostaje jest dla mnie.
Im bardziej poznaję Lagos, tym bardziej mam wrażenie, jakbym przeniosła się w
czasie do Turynu w XIX wieku, za czasów księdza Bosco. Ale to wszystko dzieje się dziś, tu
i teraz. Choć słyszałam już tyle trudnych historii dzieci i nastolatków żyjących na ulicy, nigdy
nie przestają mnie poruszać. Mimo to bardzo lubię dni spędzone na ulicy. Dla chłopców
dzień w którym przychodzimy, to dzień odpoczynku, dzień radości i normalnego życia.
Elijah, który pracuje w nocy, we wtorki śpi tylko godzinę i przychodzi do nas, wciąż mając
siłę, by się uśmiechać, czy tańczyć do szybkich nigeryjskich rytmów. Basit zawsze kłamie i
wymyśla niestworzone historie, rozbawiając nas wszystkich. Alex, który jest jedyny ze
swojego plemienia, zazwyczaj siedzi na uboczu, ale cieszy się, gdy dosiadam się do niego,
by z nim pogadać. Mały Dustin gada do mnie w języku yoruba i śmieje się, gdy próbuję
powtarzać za nim dziwnie brzmiące słowa. Egbere, który jest bardzo trudnym przypadkiem,
wciąż nie odpowiada, gdy się do niego mówi, ale zaczął mi podawać rękę na powitanie.
Jednego dnia father Peter, salezjanin pracujący z dziećmi ulicy, mówił chłopcom, że
warto mieć marzenia i w nie wierzyć.
– Ojcze, marzenia się nie spełniają! Nie w Nigerii – wykrzyknął jeden z chłopaków,
przerywając mu.
– Oczywiście, że się spełniają! – odpowiedział ksiądz Peter. – Widzicie tego chłopaka? Marzy
o tym, żeby wrócić do domu. W przyszłym tygodniu to się stanie, już go tutaj nie zobaczycie.
Wiele dzieci, którym pomagałem, udało się stać tym kim chcieli i zarabiają teraz duże
pieniądze. Musisz tylko w to wierzyć, ciężko pracować. I kiedy nadejdzie szansa, weź ją!
Nikt nie zrobi tego za ciebie.
Czy chłopcy w to uwierzyli? Czy ja w to wierzę? Wiele z nich przybyło do Lagos z
marzeniami o lepszym życiu, które legły w gruzach na ulicach tego miasta. Czasem widząc
jak dramatyczna jest ich sytuacja, ciężko wierzyć, że ich marzenia mogą się spełnić. Ale
pomaga mi modlitwa, codzienna Eucharystia, w której mogę uczestniczyć i dobrzy ludzie,
którzy mnie otaczają. Chłopcy z Bosco Boys Home, którzy są dla mnie jak bracia.
Salezjanie, na których wsparcie zawsze mogę liczyć. Animatorzy i pracownicy, zawsze
gotowi do żartów i rozmowy. Chłopcy ulicy, z którymi powoli nawiązuję relacje i zaczynam

czuć się bezpiecznie gdy mnie rozpoznają i są przy mnie na ulicach w zatłoczonej dzielnicy
Bega. Choć to ja przyjechałam dawać, to zawsze działa w dwie strony. Gdy kochasz innych,
sam też jesteś przez nich kochany.
Chłopcy z Bosco Boys Home wciąż mają wakacje, więc są w domu całe dnie. Uczę
ich obsługi komputerów, origami i innych plastycznych rzeczy. Chłopcy uczą się też
orkiestry, robienia butów i szycia, co mamy nadzieję, że pomoże im w przyszłości zdobyć
pracę.
Jednego dnia dowiedziałam się, że mój przyjaciel z Polski zginął w pożarze.
Starałam się trzymać, chciałam komuś powiedzieć, porozmawiać, ale jakoś nie mogłam się
na to zdobyć. Wieczorem, gdy jak zwykle odmawialiśmy z chłopcami różaniec spacerując w
ciemności, nie mogłam powstrzymać łez. Po różańcu poszliśmy do biblioteki, a ja zostałam
na zewnątrz, nie chcąc by chłopcy widzieli mnie w takim stanie.
– Doma, ty płaczesz? – spytał Okon, jeden z nowych chłopców w Bosco Boys Home, który
niespodziewanie do mnie podszedł.
– Tak.
– Dlaczego?
– Mój przyjaciel z Polski dzisiaj umarł.
– Ooo… tak mi przykro – powiedział chłopak i nie wiedząc co zrobić wycofał się do biblioteki.
Okon został porwany i znęcano się nad nim. Nie wiemy do końca przez co przeszedł,
ale jest bardzo nieśmiały i zamknięty w sobie. Powoli to przełamujemy i czuję, że zaczyna mi
ufać, ale muszę dać mu więcej czasu. Po chwili Okon wrócił z Elijah, a potem przyszli kolejni
chłopcy, aż w końcu niemal wszyscy zgromadzili się przy mnie na zewnątrz. Zaczęli mnie
przytulać i pocieszać. Wiedziałam, że to co przeżywam jest niczym w porównaniu z tym
przez co przeszli ci chłopcy, ale jednak nie mogłam powstrzymać łez. Mojeed, którego rok
temu pocieszałam po stracie ojca był teraz przy mnie i mnie przytulał. Tylko 15-letni Samuel
zareagował śmiechem.
– Jakbyś się czuł, gdyby to twój przyjaciel zginął? Gdyby ktoś z nas umarł? – zdenerwował
się Wale, jeden z chłopców.
– Śmierć nie robi na mnie żadnego wrażenia, odkąd mój brat zginął na moich oczach – odparł
chłopak.
– Na prawdę? – spytałam, niepewna czy mówi serio.
– Tak, byłem przy tym jak zginął.
– Jak? – spytałam, ocierając łzy.
– Nasz tato pobił go na śmierć. A ja na to patrzyłem. Od tego czasu już nic nie robi na mnie
wrażenia.
Patrzyłam na niego w szoku, nie wiedząc co powiedzieć. Mimo tego co właśnie
powiedział, chłopak podszedł do mnie i przytulił mnie mocno.
– Przepraszam – powiedział. – Przykro mi, Doma.
***

– Samuel… czy to po tym, jak twój brat zginął, uciekłeś z domu? – spytałam chwilę później,
gdy byliśmy znów w bibliotece. Znałam go tak długo i był mi bardzo bliski, ale nigdy dotąd
nie rozmawialiśmy o jego przeszłości. Dzisiaj coś się przełamało.
– Tak. Byliśmy wtedy w Ghanie. A ja uciekłem i wróciłem do Nigerii.
– To był twój jedyny brat?
– Tak.
– Tak mi przykro…
– Mam jeszcze siostrę, starszą. Ma 21 lat.
– Tyle co ja.

– Tak, ale jest mniejsza od ciebie, bo tata bił ją mocno. Tak jak nas wszystkich. Ale ja jestem
silny, ból nie robi już na mnie żadnego wrażenia. Wiesz, wcześniej nie nazywałem się
Samuel, wybrałem dla siebie to imię, gdy trafiłem na ulice.
– Na prawdę? – spytałam zaskoczona.
– Tak. Zmieniłem imię i obiecałem sobie, że będę silny i przetrwam.
– Jesteś silny. Bardzo silny – odparłam.
– Ale nie jestem w stanie zapomnieć… Wiesz, kiedy widzisz jak ktoś umiera na twoich
oczach, to zostaje w tobie na zawsze. Dlatego obiecałem sobie, że jak dorosnę, zabiję
mojego ojca, za to co zrobił mojemu bratu.
– Co zrobisz?! – wykrzyknęłam
– Zabiję go! – powtórzył
– Nie zrobisz tego!
– Nie osobiście. Użyję pieniędzy i wynajmę kogoś, kto go zabije.
– Nie zrobisz tego – powtórzyłam
– Dlaczego? – spytał, patrząc na mnie
– Bo jesteś dobry.
– Ja? Dobry?
– Znam cię Samuel. Jesteś dobry. Jeśli to zrobisz, będziesz taki sam, jak twój ojciec. Nie rób
tego. Nie powtarzaj jego błędów. Jesteś od niego lepszy!
– Nie rozumiesz. Mogę mu przebaczyć wszystko. Wiesz, miałem więcej przyrodniego
rodzeństwa, które umarło. Nawet to mogę mu przebaczyć i zapomnieć. Ale nie brata, który
zginął na moich oczach. Tego nie zapomnę mu nigdy. Dopiero gdy go zabiję, odzyskam
spokój. Wtedy nie skrzywdzi już nikogo innego.
– Są inne rozwiązania…
– Jakie? On wciąż jest na wolności, nie poszedł do więzienia. Policja nic z tym nie zrobi, to
jedyne wyjście.
Czasem mam ochotę zamknąć oczy i przenieść się z powrotem do Polski, gdzie nie
dzieją się takie rzeczy. Gdzie jest polska mentalność, którą rozumiem. Gdzie mam poczucie
bezpieczeństwa. Czasem nie mam pojęcia co powiedzieć czy zrobić, w jaki sposób im
pomóc czy nimi pokierować. Nie jestem w stanie zastąpić im rodziny, wymazać z ich pamięci
traum przez które przeszli czy zmienić sytuacji ekonomicznej w ich kraju. Ale czuję, że
chłopcy mnie potrzebują, nawet jeśli nie zawsze to okazują. I wierzę, że jestem w stanie coś
zmienić w ich życiu. Więc jestem tu dla nich. Każdego dnia. Od świtu, do nocy. Bo na to
zasługują i są tego warci.

Dominika