MAM TYLKO JEDNO PRAGNIENIE
Posted on |

Szkoła, dom, oratorium, ulica… tak wiele nowych dzieci, miejsc, historii i problemów
z którymi mamy do czynienia poprzez zwykłe problemy dorastania do traum, przemocy,
narkotyków, kradzieży czy czarnej magii… Ale także tak wiele sukcesów, powroty do domu
niektórych z naszych chłopców, postępy w nauce, czy wyjazd nad ocean z dzieciakami
żyjącymi na ulicy… I w tym wszystkim ja, biała dziewczyna, która wyjechała do Nigerii
wiedząc, że nie zmieni świata, ale chcąc zmienić choć małą cząstkę życia dzieciaków i
nastolatków żyjących na ulicy. Tak wiele wydarzyło się przez mój drugi miesiąc w Nigerii, że
nie wiem o czym pisać, więc zacznę od początku.
W ostatnim czasie w Bosco Boys Home, domu dla chłopców ulicy, pożegnaliśmy
trójkę chłopców, których udało się połączyć z powrotem z ich rodzinami. Trafiła do nas
dwójka nowych dzieci, w tym malutki Toby, który twierdzi że ma 10 lat lecz dałabym mu
najwyżej 8. Jednym z moich zadań jest uczenie ich w domu, podczas gdy reszta chłopców
jest w szkole. Peter ukończył już gimnazjum, natomiast Toby, którego zawsze roznosi
energia i wszędzie jest go pełno nigdy nie był w szkole, więc zaczynamy od początku, od
nauki pisania, czytania i liczenia. Chłopcy w naszym domu są w trudnym wieku i jak
nastolatkowie na całym świecie przechodzą okres buntu, wahań nastrojów i innych
problemów dojrzewania, w czym nie pomaga także wszystko przez co przeszli w
przeszłości. Z każdym dniem czuję się coraz bardziej odpowiedzialna za ich wychowanie.
Mierzymy się z różnymi problemami, czasem drobnymi czy zabawnymi, innym razem
poważnymi jak kradzieże, narkotyki, kłamstwa. Dorastanie to także czas pierwszych miłości.
Podczas gdy niektórzy starają się zdobyć pierwszą dziewczynę, 13-letni Dare ma ich już 4 i
to wszystkie na raz, a jego marzeniem jest mieć 10 żon. Chłopcy czasem wymagają
ogromnej cierpliwości, dystansu do siebie, miłości i zrozumienia, ale wciąż są to moi
ukochani chłopcy i czas spędzony z nimi daje mi dużo radości.
Z reguły najbardziej przeraża nas coś czego nie znamy i nie rozumiemy. Gdy
pierwszy raz przyjechałam do Nigerii, bałam się wielu rzeczy. Jedną z nich były ulice w
dzielnicy Bega, na których mieszkają chłopcy ulicy, z którymi pracujemy. Ogromny tłum,
chaos i ciągłe krzyki sprawiały, że było to dla mnie przerażające, przytłaczające, ale i
fascynujące miejscem. Tak samo jak żyjący na tych ulicach chłopcy, przed którymi tyle osób
mnie ostrzegało i wypowiadało się na ich temat, choć nigdy nie poznali ich bliżej. W tamtym
roku, choć bardzo się starałam, zdołałam się zbliżyć tylko do niektórych z nich, a na ulicach
Bega wciąż byłam kimś obcym, oyibo. W końcu jednak to się przełamało. Czuję, że
nawiązałam więź nie tylko z poszczególnymi z nich, ale z całą grupą. Przestałam być
obcym, zaczęłam być jednym z nich. I poczułam się pierwszy raz w Bega bezpiecznie.
Praca na ulicach jest bardzo specyficznym rodzajem pomocy. To nie oni przychodzą
do nas, to my wychodzimy do nich, jesteśmy na ich terenie. Choć nasza pomoc czasem
ogranicza się do przyniesienia im jedzenia, rozmowy z nimi i towarzyszenia im, jest w tym
ogromna wartość. Chłopcy czują, że mają kogoś w życiu, komu na nich zależy, kto jest dla
nich bezinteresownie i będzie dla nich wsparciem. Ksiądz Bosco powiedział kiedyś: “Mam
tylko jedno pragnienie: widzieć was szczęśliwymi teraz i wieczności“ i te słowa stały się
moim mottem w pracy na ulicy. Gdy jeden z chłopców powiedział mi, że czuje się
szczęśliwy, kiedy jest ze mną, poczułam, że moja misja w jakiś sposób się wypełnia. Tak
samo wzruszyło mnie, gdy jeden z nich podzielił się ze mną paczką orzeszków. Zazwyczaj
dzielenie jedzenia, które przywozimy nie jest proste, chłopcy rzucają się na nie i wyrywają
sobie talerze z rąk. Tym bardziej ten gest ze strony nastolatka, udowodnił, że chłopcy nas
obserwują i uczą się czegoś od nas.
Father Peter, powiedział pewnego dnia, że weźmie mnie ze sobą na ulicę w nocy. “Ci
chłopcy żyjący na ulicy, których spotykamy co tydzień, to nasza najlepsza ochrona. To ich
miejsce, oni wiedzą jak przetrwać. Z nimi jesteś bezpieczniejsza, niż z kimkolwiek innym.
Nie pozwolą by coś ci się stało” – powiedział. Od czasu, gdy powiedział, że zabierze mnie ze
sobą, pojawiło się dużo przeciwności, zawsze ktoś albo coś stało na przeszkodzie. A ja
sama długo wahałam się czy pójść, bo zbyt wiele słyszałam historii, jak niebezpieczne jest
Lagos po zmroku. Starałam się odczytać wolę Boga, choć nie było to proste. Ale to On
pokierował mnie w to miejsce. To jego plan, bym pracowała z dziećmi ulicy, to On widział we
mnie potencjał, by coś zmienić w ich życiu mimo moich słabości. Jeśli Jego planem było,
bym zbliżyła się do nich jeszcze bardziej, nie mogłam się dłużej bać, musiałam im zaufać.
Pojechaliśmy w trójkę, ja, father Peter i father Julius. Mimo późnej pory, na ulicach
wciąż było życie. Niektórzy jeszcze handlowali przy drodze, przy światłach lamp, latarek, czy
świec. Ledwo wysiedliśmy z samochodu, nasi chłopcy już przy nas byli. Zaczęli krzyczeć:
“Bosco, bosco!”, jak zawsze gdy spotykają nas na ulicach. Jeden z chłopców złapał mnie za
lewą rękę, drugi za prawą i poprowadzili mnie ze sobą. Większość naszych chłopców
skończyła już pracę i siedzieli na krawężniku, pomiędzy dwoma pasami ulicy. Gdy tam
dotarliśmy, nie wiadomo skąd skombinowali dla nas ławkę, a sami stali otaczając nas
ciasnym okręgiem. Przywitałam się z każdym podając im rękę, co zawsze wywołuje uśmiech
na ich twarzach. Chłopcy wciąż dochodzili, a ja cieszyłam się, rozpoznając znajome twarze i
poczułam się całkowicie bezpiecznie z nimi dokoła. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy. Chłopcy
zaczęli mówić do mnie w języku yoruba, a ja odpowiadałam niewielką ilością zwrotów, które
znam, wywołując śmiech i wesołość. Chłopcy zaczęli zaczepiać przechodniów, bym witała
się z nimi w yoruba, co wprawiało ich w zdumienie i nie wiem czy bardziej dziwiło ich, że
biały człowiek mówi w ich języku, czy to że siedzi wśród bezdomnych nastolatków, jak wśród
przyjaciół. A ja będąc wśród nich czułam się naprawdę szczęśliwa. Nie mogliśmy zostać
długo, kupiliśmy chłopcom przekąski i zjedliśmy je wspólnie. Zebraliśmy się, gdy zaczęło
padać. Chłopcy odprowadzili nas do samochodu i żegnali się z nami. My wracaliśmy do
domu, oni zostawali na ulicy, przez co jak zawsze rozstanie z nimi było dla mnie trudne…
Gdy okazało się, że urodziny księdza Piotra i moje są niemal w tym samym czasie,
postanowiliśmy zrobić coś wyjątkowego i zabrać chłopców ulicy na plażę. Spodziewaliśmy
się tłumów i wzięliśmy ze sobą dwa busy, ale nie przyszło ich wiele, około 20. Myśleli, że to
żart, nie uwierzyli że ktoś naprawdę zabierze ich na plażę. Ten dzień pozostanie na zawsze
w mojej pamięci jako jeden z najlepszych dni w moim życiu. Nikt nie wszedł głęboko, bojąc
się fal, zanurzyliśmy się w ubraniach i bawiliśmy się na płyciźnie przez parę godzin. Chłopcy
tak się cieszyli, że ciężko ich było wyciągnąć z wody nawet na jedzenie, które było
wyjątkowe, bo oprócz ryżu, który gotowaliśmy o 5 rano, było mięso i gęsty sos z pomidorów
oraz tort. Zwykle chłopcy dostają jedynie ryż z olejem. Gdy wracaliśmy, było już ciemno.
Odwieźliśmy zmęczonych, ale szczęśliwych chłopców z powrotem do Bega i zostawiliśmy
ich na ulicy, na której żyli. Najmłodszy miał 10-lat, najstarszy koło 20.
Chłopcy ulicy mają na ciele wiele blizn i śladów po biciu czy walce. Pewnego dnia
zapytałam jednego z nich o poziome blizny pokrywające niemal całą jego rękę od
nadgarstka po ramię. Odpowiedział, że to “dżudżu”. Gdy zaczęłam się wgłębiać, okazało się,
że to rodzaj czarnej magii. Chłopcy tną się i okaleczają, oddając się złemu duchowi
“dżudżu”, który w zamian ich chroni.
– To rodzaj zaklęcia, ochrony. Teraz żaden nóż nie przetnie mojego ciała. Jeśli ktoś dźgnie
mnie nożem, ten po prostu się odbije – tłumaczył 15-letni chłopak z poziomymi bliznami.
Nie był on jedyny. Wiele z nich zaczęło mi pokazywać swoje blizny i tłumaczyć, co
one im dają, a każdy z nich święcie wierzył w ich moc. Jedne pozwalały stać się
niewidzialnym, gdy złapie ich policja, inne dodawały siły sprawiając że każde uderzenie
pięści poczuje się jakby walnęły cię 4 osoby na raz, jeszcze inne chroniły czy czyniły
niewrażliwym na ból. Nie wiem czy bardziej przeraziło mnie, że chłopcy dają się tak
okaleczać, zapewne brudnymi narzędziami, czy to że te zaklęcia mogą naprawdę działać i
chłopcy mają do czynienia ze złymi duchami. W Afryce w wielu miejscach, szczególnie na
wioskach, wciąż praktykuje się szamanizm i czarną magię, wiele jest złych duchów w
imieniu których działają miejscowi czarownicy, czyniąc nadprzyrodzone rzeczy, czego nie
podważył żaden znany mi ksiądz pracujący w Afryce. Ale zaskoczyło mnie, że spotkałam się
z tym w środku najbardziej rozwiniętego miasta Nigerii. Lagos chyba nigdy nie przestanie
mnie zaskakiwać.
– Dżudżu na ulicach spełnia tą samą rolę co narkotyki – wyjaśnił mi ksiądz Emma. – Gdy
ćpają, są pobudzeni, agresywni. Czują się silni i przestają się bać. To samo dają im te
zaklęcia. By przetrwać na ulicy musisz być silny. Nie możemy nic na to poradzić. Jeśli nie
możemy zabrać ich z ulicy, nie możemy zabrać im strategii, która pozwala im przetrwać.
Nie musiałam długo czekać, by przekonać się o tego konsekwencjach. Najpierw stało
się to w szkole chłopców. Ktoś użył dżudżu i dotknął jednego chłopca, sprawiając, że stracił
umysł. Zaczął iść przed siebie, nie wiedząc dokąd i nie reagując na nic. Odnalazł się dopiero
kolejnego dnia, cały i zdrowy, nie pamiętając co się stało. Później wydarzyło się to w naszym
własnym domu… Gdy jak zwykle uczyłam dwójkę nowych chłopców w bibliotece, jeden z
nich dostał dziwnego ataku. Nie miałam pojęcia co się dzieje, ale przeczuwałam o co chodzi.
W pewnym momencie chłopak zerwał z szyi różaniec i odrzucił go na drugi koniec pokoju.
Podniosłam go i próbowałam szybko założyć go z powrotem, ale zaczął się wyrywać,
krzyczeć, by go zostawić i że go to boli. Gdy zawołaliśmy jednego z księży, atak ustąpił, a
chłopak już tylko płakał, długo nie mogąc się uspokoić. Niemal natychmiast pojechali z nim
do szpitala, gdzie u chłopca wykryto malarię. Choć wszyscy zapewniali mnie, że poranny
atak mógł być tylko halucynacjami wywołanymi chorobą, ja wciąż czułam niepokój.
Gdy chłopak wrócił ze szpitala i odpoczął, spytałam go co wydarzyło się rano. To co
mi wtedy opowiedział, a później powtórzył księdzu, którego zawołałam sprawiło że
natychmiast zabraliśmy go do kaplicy przed najświętszy sakrament. Gdy ksiądz George
zaczął się nad nim modlić, atak znów się zaczął. Nigdy wcześniej nie miałam doczynienia z
opętaniem, ale to co się później wydarzyło było przerażające i nie pozostawiało
najmniejszych wątpliwości, że to właśnie to. Ksiądz George odprawiał egzorcyzm, a ja z
klerykiem trzymaliśmy naszego 10-latka, wrzeszczącego z bólu, wijącego się i targanego
przez złego ducha, który mówił przez niego, na przemian z chłopcem, który krzyczał nasze
imiona i błagał o pomoc.
Trzymałam go mocno i przytulałam, płacząc i modląc się głośno i desperacko po
polsku, błagając Boga by to się skończyło i by uwolnił nasze dziecko. W końcu to się stało,
zły duch go opuścił, a chłopak się uspokoił, ale jak powiedział ksiądz odprawiający
egzorcyzm, demony tak łatwo z niego nie zrezygnują i mogą powrócić.
Czy naprawdę by przetrwać na ulicy nie ma innej drogi niż siła, narkotyki i czarna
magia? Elijah, jeden z naszych chłopców w domu w czasie gdy żył na ulicy, obrał zupełnie
inną strategię. Zamiast szukać wrogów, na ulicy szukał przyjaciół. Zawsze gdy zdobył jakieś
jedzenie, dzielił się nim z innymi. Dzięki temu nigdy nikt go nie zaatakował, wszyscy go lubili
i wiedzieli, że jeśli ktoś go zaczepi, wiele osób stanie po jego stronie.
Choć dużo udało nam się zdziałać przez ten miesiąc, dużo jeszcze przed nami. A
wciąż odkrywam coraz to nowe problemy i aspekty życia na ulicy, o których nie miałam
pojęcia. Poznaję kolejne historie i urywki z życia na ulicy zarówno chłopców z ulicy, jak z
naszego domu. Bega, w której pracujemy nie jest jedyną dzielnicą, w której można znaleźć
dzieci ulicy. Większość z naszych chłopców w domu żyło na ulicach Lekki, bardzo bogatej
dzielnicy miasta. Życie tam bardzo różni się od życia w Bega. W zatłoczonym Bega
większość bezdomnych dzieciaków ciężko pracuje fizycznie, przenosi pakunki czy wykonuje
inne prace. W Lekki łatwiej przetrwać z żebrania, dlatego żyje tam więcej malutkich
dzieciaków. W tej dzielnicy żyją najwięksi nigeryjscy celebryci, piosenkarze, czy politycy i
zdarza się, że przejeżdżając swoim ekskluzywnym samochodem z eskortą ochroniarzy,
rozrzucają przez okno pieniądze, zbierane przez dzieciaki. Jednak Lekki też ma swoje
problemy, bardzo duży jest tam problem z narkotykami, także wśród zupełnie małych dzieci.
Ale Lekki to już opowieść na kolejny blog, bo jeśli wszystko dobrze pójdzie, w kolejnych
miesiącach rozszerzymy naszą działalność z dziećmi ulicy także tam.
Dominika