Lekcja 7: Troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego…
Zabieganie. Zapracowanie. Zaambicjonownie. Zazatraszczanie się. Zaprzątanie sobie głowy. To chyba choroba współczesności. Cały czas gdzieś pędzimy. Jak Alicja z Krainy Czarów gonimy tego zająca. Najdziwniejsze, że czasami sami nawet nie wiemy, jaki on jest, że możemy go nazwać. Oswoić. A nawet złapać i ucieszyć się nim.
Sama przyłapuję się często na tym, że nie jestem zadowolona z tego, co udało mi się zrealizować. Najchętniej zrobiłabym to jeszcze raz, od początku, ale tym razem: lepiej, szybciej, bardziej. Bardziej… ale to znaczy jak? Zawsze chce mi się więcej. Zapominam, że warto się ucieszyć tym, co się ma tu i teraz. Bo tak strasznie dużo rzeczy jest do przygotowania. Bo tak mocno zależy mi, żeby wszystko wyszło pięknie. Bo tak mało czasu mamy na wykonanie tego, co zaplanowaliśmy. Biegamy też jak ta biedna Marta z Ewangelii. Troszczymy się, to fakt, ale często zdarza nam się przegapić w tej trosce to, co najważniejsze, co jest kwintesencją, co najlepiej smakuje… Czasami jest to radość, zdrowie, rodzina, praca, niekiedy sukces, poczucie spełnienia, najczęściej miłość…
Ucieszyć się chwilą. Trwać. Napawać się tym, co mam. Rozkoszować się tymi, którzy są obok. Dopiero w Afryce odkryłam, jak przyjemne mogą być poranki i jak smakuje śniadanie. Po 4 tygodniach uświadomiłam sobie, że ja nie wiem, jak smakuje śniadanie, bo albo go nie jadam, albo nie dojadam, albo jem tak szybko, że nawet nie dociera do mnie ów fakt. A tu… Świeżo zaparzona kawa z mlekiem (co prawda w proszku, ale specjalnie dla mnie, bo dostrzeżono, że lubię 🙂 ) i chleb z dżemem są przepyszne… Obiad, złożony co prawda ze zbyt dużej liczby dań, staje się okazją do poznania nowych osób, które akurat zagościły w naszym domu, a wieczorem podczas kolacji można poczuć radość bycia razem i odkrywania wzajemnych pasji i temperamentów.
Kiedy nie trzeba nigdzie biec, a czas na spotkanie z Panem Bogiem wkomponuje się w rytm codziennych wrażeń i doświadczeń, można poczuć, że kaplica pachnie. Modlitwą. Brak światła też ma swoje dobre strony. Psalmy oświetla płomień świecy. Daje więcej ciepła. Nie trzeba szybko wybiegać, żeby zdążyć zrobić pranie czy umyć podłogę. Można usiąść i dostrzec zmęczenie na twarzy s. Anili po całodziennych zmaganiach z etiopskimi trudami, błysk rozbawienia w oku s. Roshini po próbach pięknej deklamacji angielskich fraz, zamyślenie s. Sherly po pracowitym dniu… Można poczuć, że drugi człowiek jest blisko.
Ileż razy wracałam do pokoju, kładłam się na łóżko i pytałam: „Czemu?”. Dlaczego oni nie chcą zrobić tak dużo, jak ja sobie założyłam? Dlaczego ja nie mam cierpliwości, żeby powtarzać po raz 3487, że „nie wolno się bić”, że „trzeba być grzecznym”? Dlaczego nie mam wystarczającej ilości kredek, żeby każdemu dać cały zestaw? Dlaczego oni nic nie rozumieją? Dlaczego znów nie mogę: lepiej, bardziej, szybciej…? No i po raz kolejny dostałam odpowiedź. Wyszłam z lekcji poirytowana. Nim udałam się do pokoju, zajrzałam do kaplicy (a raczej Słońce moje we mnie, bo drzwi są stale otwarte). Postanowiłam, że po obiedzie spróbujemy jeszcze raz. Że po raz kolejny damy sobie szansę. Że ucieszę się chwilą. I co? I było pięknie! Okazało się, że pamiętają wszystkie zabawy i piosenki, których się uczyliśmy. Śpiewali z taką radością i entuzjazmem, że poranna złość uleciała gdzieś daleko. Została wspólna radość. Abba Mulugeta, kiedy usłyszał nasze harce, przyszedł i dołączył się do gier. Po wszystkim powiedział: „No. Teraz możecie oglądać swoje owoce”. No… teraz możemy. Tylko mi się o tym zapomniało, bo nie były takie, jak je sobie wyobrażałam. Z dumą dziś jednak mogę powiedzieć, że dzieci z Fullasy coraz piękniej mówią po polsku 🙂 . Chyba spełniłam się polonistycznie przynajmniej 🙂 . Za bardzo troszczyłam się o wyniki, efekty. Zapomniałam o byciu dla…
Bycia dla drugiego nieustannie uczą mnie siostry. Nazywają się siostrami Miłosierdzia. Nie jest to ten sam zakon, który założyła Matka Teresa, ale miłosierdzie jest ich charyzmatem. I tego miłosierdzia uczą mnie każdego dnia. Wstają pierwsze, a kładą się spać ostatnie. Stale próbują osłodzić nasze życie i z troską dopytują się o nasze potrzeby. Kiedy przygotowywaliśmy się do podróży, w ciągu godziny nasza torba wypełniła się niezbędnym prowiantem, którego wystarczyłoby dla tuzina podróżujących, a co dopiero dla trojga obieżyświatów. „Droga trudna i długa” – to był ostateczny argument, po którym skapitulowałam, bo jak tu wygrać z ludzką dobrocią 🙂 ? Do Dadhim udaliśmy się również dzięki siostrom, bo, jak twierdzi s. Anila, jej modły zostały wysłuchane 🙂 . Borana, region, w którym mieści się ich placówka, to południowa część Etiopii. Mniej zielona, ale równie urodziwa. I biedna. Siostry prowadzą tam klinikę i pomagają księżom w pracy w szkole. A raczej prowadziły. Ten tydzień jest ich pożegnaniem z Dadhim. Powód jest prosty. Brak funduszy. Do tej pory ich działania dofinansowywała organizacja z Austrii, ale w tym roku pieniądze się skończyły i siostry zostały zmuszone opuścić placówkę. Jest to dla nich ogromny ból i strata. Stale powtarzały: „Musicie tam pojechać. Tam są piękni ludzie. Dobrzy ludzie. Dzieci, chcą się uczyć. To piękne miejsce”. To prawda. Pięknie było. Wspólne świętowanie. Wspominanie początków działalności misjonarza – o. Iedego. Mnóstwo gości. Wesołe rozmowy. Ucztowanie. A siostry…? Siostry służyły. Pracowały od rana do nocy, żeby nikomu niczego nie brakowało. Ich cicha obecność wypełniała wszystkie kąty. A ich oczy wypełniały się wzruszeniem, kiedy opowiadały o swoich doświadczeniach; niekiedy troską, gdy mówiły, że w przyszłym tygodniu wyjeżdżają; uśmiechem, kiedy wspominały anegdoty z życia szkoły i wioski; a przede wszystkim dumą, gdy przedstawiały nam „swoje” dzieci. Ani razu jednak nie padło z ich ust słowo skargi. Słyszałam tylko pokorne: „bądź wola Twoja”. Troszczą się o wiele, ale niepokój swój oddają. To ich siła. Miłości.
Zatroskana Aga
PS Poznaliśmy abbę Josepha, który jest Etiopczykiem, ale o europejskim spojrzeniu na czas. Czekaliśmy na rozpoczęcie programu w Dhadim. Mieliśmy już 15 minutowe opóźnienie, a wszyscy nadal raczyli się gorącą herbatą i kawą. Zapytałam więc księdza, czy warto iść zobaczyć na plac, bo może już coś się tam dzieje. Na co abba odrzekł: „Nie warto. Już dwa razy byłem”. 🙂 Cudny jest.
PS 2 Potwierdzam, drogi są tu potworne!
Dodaj komentarz