Lekcja 5: Mój Bóg jest Bogiem działającym cuda*

Hagirso z przyjaciółmiTo miał być smutny wpis, bo tydzień smutno się zaczął… Żona pewnego marynarza, a jednocześnie Pani magister bardzo ukulturalniona, powiedziała mi, że ostatnio dużo słońca było w naszej relacji. A że popadało u nas trochę, pomyślałam, że dobrze będzie opowiedzieć i o tych pochmurnych chwilach, o deszczu, burzy, wietrze… Ale zanim usiadłam do pisania, pogoda zmienną się okazała, no i z tego słońca i deszczu tęcza mi się wyłoniła… Przymierza, jak mniemam 🙂 .

Cud pierwszy

Jak już wspominałam, już sam początek był niezwykle stresujący, szczerze mówiąc, nigdy w życiu nie bałam się tak bardzo, jak na tym szczęsnym/nieszczęsnym lotnisku w Pradze. Cudem tylko, pracownicy okazali się niezwykle życzliwi i puścili nas tak, jak staliśmy, ze wszystkim, co zapakowaliśmy, aż do samej Afryki. Myślałam, że już nic bardziej stresującego mnie spotkać nie może… Znów się myliłam (swoją drogą wciąż do tego nie nawykłam)… Niestety…

Cud drugi

We wtorek, kiedy w końcu wyprosiliśmy abbę, żeby zabrał nas w stronę cywilizacji, abyśmy mogli skorzystać z dobrodziejstwa Internetu i choć trochę ogrzać się w cieple waszego towarzystwa, zdarzył się wypadek. Jechaliśmy bocznymi ścieżkami i nagle, jedno z dzieci bawiących się na ulicy po prostu weszło nam pod samochód. Nie było szans na zatrzymanie auta. Dziewczynka była drobna, wpadła pod maskę i cudem znalazła się pomiędzy kołami, a nie pod nimi. Zawieźliśmy ją do szpitala i Bogu dzięki okazało się, że jest tylko potłuczona. Nigdy tak mocno się nie modliłam, jak wtedy, gdy jechaliśmy do szpitala. Byłam przerażona, a jednocześnie wściekła. Ludzie z wioski zareagowali bardzo nerwowo i uważali, że to wina kierowcy. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, jak niebezpieczne są te zabawy dzieci na ulicy. Za każdym razem, kiedy wyruszamy w jakąkolwiek trasę, mijamy setki dzieci, które swój plac zabaw urządziły właśnie na ulicy. Nikogo to nie obchodzi. Są zostawione same sobie. Dopiero, kiedy dzieje się coś poważnego, ludzie reagują złością, przemocą. Iyasu ostrzegł nas, że mieliśmy sporo szczęścia. Ja wiem, że to był cud. Najgorsze było to, że w drodze powrotnej znów kilkoro dzieci nie reagowało na nasze trąbienie, a dorośli niejednokrotnie nawet nie mieli zamiaru zejść ze środka ulicy, to my musieliśmy ich wymijać.

Cud trzeci

Dla nas są nim siostry z Indii. Misjonarki pełnym sercem. Całe swoje życie poświęciły Chrystusowi, a ostatnie lata pracy – Etiopii. Są dla nas prawdziwym darem nieba. Ich dobroć osładza każdy mój dzień, a szczególnie te trudniejsze momenty. Zawsze mają dla nas (i nie tylko dla nas) uśmiech, dobre słowo, kawę i herbatę dla regeneracji (nie muszę chyba dodawać, że zawsze jest też do nich jakiś dodatek ;)), a siostra Roshini chowa za plecami coś słodkiego 🙂 . One wszystko rozumieją. Nie są stąd. Pewne rzeczy są dla nich tak samo niezrozumiałe jak i dla nas, różnica polega na tym, że ja mam ochotę kogoś zamordować, a one z uśmiechniętymi oczami słodkim głosem powtarzają: „What to do? This is misionary life”. Staram się uczyć od nich tej cierpliwości, ale powoli mi idzie… Pocieszające jest to, że jeszcze wszystkie moje dzieci uszły cało, a ja całkiem nie osiwiałam doszczętnie (to chyba cud czwarty  🙂 ).

 

Cud piąty

Każdego dnia udaje nam się wcielić w życie coś z naszych planów. To cud. Bo cokolwiek sobie założyliśmy, nie ma szans na zaistnienie. Tu wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Mamy jechać, nie jedziemy; myślimy, że popracujemy na miejscu, okazuje się, że czeka nas wyprawa; planujemy spędzić cały dzień w jednej z kaplic, faktycznie zawitaliśmy tam na kilka godzin. Spontaniczność zaczyna nam być matką. Musimy być przygotowani na wszystko. Mamy osiemdziesiąt kolorowanek, na zajęciach pojawia się czterdzieścioro dzieci, wycinanek przygotowujemy czterdzieści, na lekcję przybywa osób osiemdziesiąt… Trudna bywa ta praca animatora. Zwłaszcza, że młodzi ludzie tutaj nie są przyzwyczajeni do okazywania szacunku. Skupieni się na sobie. Każdy chce coś dla siebie. Nie ma wspólnoty. Najważniejsze, żebym ja dostał piłkę, żebym ja miał czerwoną kredkę, żebym ja usiadł w pierwszej ławce. Bez względu na koszta. A często są nimi siniaki i zadrapania. Nie możemy się tego oduczyć, nauczyć, że dla każdego wystarczy, że nie trzeba oszukiwać, że razem jest weselej. Czasem to złości… częściej smuci. Ale wiem, że to nie ich wina. Dzieci powielają tylko schematy postępowania dorosłych. A Ci do najspokojniejszych nie należą. Kiedy patrzyłam, jak siedemdziesięcioro dzieci próbuje wsiąść do autobusu, byłam zszokowana. To była normalna bójka. Nie dało się jej powstrzymać. Odeszłam na bok. Zdruzgotana. A one zaraz po tym, ściśnięte jak śledzie, machały mi wesoło przez okno, bo „jadą z nami na wycieczkę”. Patrzyłam na te łobuzy i nie wiedziałam, czy chce mi się płakać, czy krzyczeć. Nikt się nimi nie interesuje. Nie ma kto je nauczyć. Nie ma kto im wytłumaczyć, pokazać, przytulić… O wszystko muszą walczyć. Cudem jest, że czasem stosują się do naszych zasad, szczególnie, jak patrzy na nie Hagirso… Polubiły tego zająca bardzo. (Tego że dojechaliśmy na miejsce dwoma samochodami (niekiedy odmawiającymi posłuszeństwa) i dwoma autokarami (po siedemdziesiąt osób w każdym) i że w drodze powrotnej w jednym z autobusów pękło koło, ale szybko je zmieniono i to na oczach etiopskiej policji, i że nikomu nic się nie stało, i że do domu wróciliśmy cali i zdrowi, i że to cud kolejny… dodawać chyba nie muszę…  🙂 ).

Cud  szósty

Spadł deszcz. I to nawet kilka razy. Co prawda przesadziliście trochę z tym wołaniem do Pana, bo pewnego dnia zamienił się w grad i trochę poturbował kukurydzę. Myślę jednak, że i z tym Pan Bóg cudownie poradzi. Chwała Panu za wodę 🙂 . I za Was 🙂 .

Cud siódmy

Światło pozwala nam się cieszyć swoim towarzystwem piąty dzień. Nadrobiłam zatem zaległości filmowe i poznałam Filipa Neri. Zachęcam do obejrzenia. Może też wybierzecie paradiso…, a tam same cuda będą. Prawda? 🙂

Cud: ósmy, dziewiąty, dziesiąty… należą do Was 🙂 .

Aga, która nawet lubi, jak czasem popada

 

PS Zaskoczenie tygodnia. Od miesiąca przychodzimy na posiłki punktualnie i zawsze czekamy na nie ok. 15 minut. Pewnego dnia postanowiłam zatem wykorzystać ten czas, zostać w pokoju i coś przygotować. Aż mnie zatkało ze śmiechu, jak pięć po dwunastej przyszedł Iyasu i powiedziałam, że jesteśmy spóźnieni 🙂 . Oczywiście nadal nic się nie zmieniło.

PS 2 Udało nam się zrobić pierwszy teatrzyk kukiełkowy i zaprezentować przedstawienie przed szerokim gronem publiczności w Mukanece 🙂 . Dzieciaki pięknie zagrały.

PS 3 Wczoraj zorganizowaliśmy polski wieczór. Przygotowaliśmy naleśniki z dżemem, placki ziemniaczane i pierogi ruskie z farszem z wędzonego sera (mamuś, byłabyś dumna;)) a także trochę słodkości. Wszystkim bardzo smakowało, a że ja z dużej rodziny jestem, to mamy co jeść przez 3 dni :D.

PS 4 * Por. Ps 77, 15 a.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *