LEKCJA 10: God is good all the time and all the time God is good*

Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Nasz projekt w Etiopii dobiegł końca. Nawet nie wiem, kiedy ten czas minął. Dopiero co się pakowaliśmy, wsiadaliśmy do samolotu, a tu już trzeba się ponownie szykować do podróży. Co prawda, tęsknię już mocno za rodziną, przyjaciółmi i Polską, ale jednak żal opuszczać to miejsce, te dzieci, tę wspólnotę. Przykro, że Ci najmłodsi z Fullasy znowu nie będą mieli wstępu na boisko, że całe dni będą spędzać na ulicy, niebezpiecznej ulicy. Że nikt nie zabierze ich do klasy, by pokolorować, pośpiewać czy pobawić się. Dobre jest to, że miały okazję coś zobaczyć, nauczyć się czegoś nowego. Mam nadzieję, że to wszystko zaowocuje, że będzie rozwijane przez tutejszych nauczycieli.
Brakować mi będzie ojców i sióstr. Przez te kilka tygodni stworzyliśmy wspaniałą wspólnotę i ciężko było się z nimi rozstać i zostawić ich w ich trudnej misyjnej codzienności. Aczkolwiek pozostaną Oni na zawsze w mojej pamięci i w modlitwach (o co i Was proszę). Może, jeśli taka będzie wola Boża, kiedyś będzie mi dane spotkać się z tymi cudownymi osobami raz jeszcze.
Na koniec chciałbym podziękować wszystkim ludziom dobrego serca, tym, dzięki którym na twarzach dzieci z Etiopii w trakcie wakacji mógł pojawić się uśmiech. Za każde wsparcie finansowe, za materiały edukacyjne oraz za modlitwę – dziękujemy. Gdyby nie to wszystko, nie było by nas tu i nie moglibyśmy uszczęśliwić tyle dzieci. Niech Bóg Wam wynagrodzi Waszą dobroć.
Adrian
Projekt „Łapiemy zające 2015” uważam za… prawie zakończony 🙂 . Przecież to dopiero po połowie roku jest! Podsumowanie jednak można i trzeba zrobić. Udało nam się wszak dogonić, złapać, a czasem nawet i oswoić kilka dorodnych zajęcy 🙂 . Oto i one!
Zając Szczodrek – ukrył się w naszych walizkach. Kredkami, piłkami, zeszytami, plasteliną, bibułą i wszystkim, co tylko upchaliśmy, udało nam się obdzielić 3 placówki misyjne. Po cichu wierzę, że zając ten zalicza się do tych niewyczerpywanych i pojawi się jako bohater następnych przedsięwzięć 🙂 .
Zając Lingwista – pomagał nam się porozumiewać w każdym zakątku Etiopii, do którego dotarliśmy. Angielski, sidaminia, oromifa, włoski, a szczególnie POLSKI – pełnymi garściami czerpaliśmy z jego zasobów leksykalnych. Miks językowy, wzbogacony o nader rozwiniętą gestykulację i jędrną mimikę, otwierał drzwi do niejednego międzykulturowego spotkania.
Zając Artysta – urozmaicał każdą lekcję i do perfekcji doprowadził wielu w obrysowywaniu konturów malowanek. Bibułowe różności cieszyły oko, plastelinowe maziaje wzbudzały entuzjazm i prócz kartek okraszały niejedno czoło, a flamastry roztęczowiały jednostajność szablonów. Co prawda głos stracił nasz zając (i kilka kredek), próbując uspokoić podekscytowanych malarzy, ale miejmy nadzieję, że i on jakiś koloryt dodał do palety afrykańskich barw.
Zając Skoczek – oj, naskakał się biedaczyna, naskakał. Szczególnie miłe mu były zabawy ze skakankami i kablem, choć wyspecjalizował się w rzucie do celu (że o biegu z przeszkodami do klasy nie wspomnę). Na Olimpiadę się jeszcze nie zakwalifikowaliśmy, ale dalekosiężne plany są… Tylko tych skakanek trochę brak…
Zając Trubadur – starał się, to trzeba mu przyznać. Upodobał sobie wyjątkowo repertuar anglojęzyczny, z zakresu może tych lotów niekoniecznie najwyższych, ale „Five little monkeys”, „Head and shoulders”, and „If you’r happy” mamy w małym palcu. Nie zabrakło też polskich akcentów – na czele z „Don Bosco” i „Święty uśmiechnięty”. Chór polsko-etiopski w jeszcze niejeden ton uderzy. Zapewniamy Was.
Zając Karmelek – co prawda rzadko gościł w naszych progach, ale kiedy już się pojawił, np. w landrynkowo-mambowym przebraniu, w pamięci zostawał na długo i trafiał do setek zainteresowanych, a i my opędzić się od próśb o jego powrót nie mogliśmy. Hmmm… dzieciaki chyba nie do końca rozumieją nasze polskie przysłowie „Dobry gość, rzadki gość”… (czy jakoś tak, przepraszam za ewentualne nieścisłości, ale ma kontaminacja frazeologiczna poszerzyła zakres o porzekadła 🙂 ). W każdym razie słodko też miewaliśmy.
Zając Aktywista – ten to sobie upodobał wizyty nade wszystko w moim ogródku. Na szczęście po wielu rozmowach, i kilku soczystych marchewkach, zrozumiał, że i on czasem może zwolnić. Chyba… ;). I tu pojawia się jego kolega.
Zając Czasorespektownik – mimo że czasem sam się gubił, raz kicał na wolno, raz za szybko chciał, to najczęściej pokazywał, że warto znaleźć czas… Dla siebie. Dla innych. Dla świata.
Zając Spotkaniec – ulubieniec mój. Najpiękniejszy z pięknych. Uczył nas, jak ważne jest spotkanie. Wspólny czas. Wspólny posiłek. Wspólne dysputy i przekomarzania. Bycie.
Zając Cierpliwek – co prawda ja o nim tylko słyszałam, ale z reakcji otoczenia odczytałam, że zadomowił się w domu sióstr. Musieliśmy się jakoś mijać, może się jeszcze spotkamy :D.
Zające Nerwus i Maruda – niestety pojawiały się co jakiś czas i zaglądały nam przez okno, ale najczęściej udawało nam się je odgonić, więc kicały niepocieszone, gdzie kaktus rośnie.
Zając Rozrabiaka – psocił, ile popadnie, ale potem wracał z wielkimi oczyma wyrażającymi żal i nie raz musiałam skapitulować przed tą jakże interesowną skruchą. Wszak rozrabiać w klasie i poza klasą to nie to samo. Często próbował się on słuchać niekoniecznie starszego, ale zapewne rozsądniejszego kolegi…
Zająca Kontemplusia – ten długobrody mędrzec zawsze kierował nas we właściwą stronę. Starał się przemycić trochę duchowych promyków do naszej przyciemnionej klasy. Bez światła nie da się żyć. Sprawdziliśmy na własnej skórze. Bez prądu można. Ale bez światła to już nie 🙂 .
Zając Anielski – dobroduszny i poczciwy. Objawiał nam się w niezliczonej ilości cudownych ludzi, przede wszystkim mieszkał kilka metrów dalej, w domu sióstr naszych. A także schwytać go można setki kilometrów stąd, tam, skąd wyruszyliśmy z naszym bagażem! Zajrzyjcie pod łóżko, czy go u Was nie ma ;). Dobrze czynił i dobra chciał.
Najważniejszy był jednak Hagirso (Szczęściarz, dla przyjaciół Uśmiech) – nasz nieustanny towarzysz zabaw, zajęć i aktywności. Nie opuszczał nas ani na krok. Niegdyś należał on do grona zajęcy białych, dziś wyglądem przypomina swoich kompanów z boiska, oczywiście przez niezliczone próby uściskania go i niejednokrotne spotkania z etiopską ziemią. On bowiem nie tylko buja w obłokach, on ciężko pracuje tu na dole, żeby w niejednym oku pojawiła się iskra radości, na twarzy zagościł słoneczny uśmiech, a w sercu rozpaliła się ochota i skwapliwość do wyzwań, tych wartościowych, jak choćby to zachęcające do bycia świętym, wszak „każdy święty chodzi uśmiechnięty”, jak mawiał Don Bosco i potwierdziła Arka NoegoJ.
Wielu jeszcze zajęczych kamratów spotkaliśmy na naszej drodze. Niektóre tylko przed nami przekicały, inne na chwilę zagościły. Wszystkie jednak pokazały, że nie wolno siedzieć w miejscu, jeśli chce się je złapać i oswoić. Czasem to męczące, ale ks. Bosko wymówek nie słuchał, powtarzał „Odpoczniemy w niebie”. Zatem pozostaje mi tylko życzyć sobie i Wam, żebyśmy się tam spotkali.
Za ten czas. Za szczodrość. Za dobroć nam okazaną. Za życzliwość. A nade wszystko za… cierpliwość – DZIĘKUJĘ. A teraz do dzieła, jeszcze kilka dobrych miesięcy przed nami – Ef 3,20 J. Z Panem Bogiem (działającym cuda!). Pamiętajcie: Bóg jest dobry nieustannie i nieustannie… Bóg jest dobry.
Zając Poziomka 🙂 Ach 😉
PS Por. z „najpopularniejszym w tym roku” etiopskim zawołaniem ;).
PS 2 Przykro mi to wyznać…, lecz muszę się przyznać. Zająca Łasucha też spotkałam. Oswoić go nie chciałam…, ale wraca ze mną do Polski. Jest ktoś chętny go przygarnąć? Oddam w dobre ręce! 🙂
Dodaj komentarz