KONIEC WAKACJI? JESZCZE NIE!

Mój  wakacyjny czas miał już dobiegać końca, gdyż dzieci miały wracać do szkoły 3 kwietnia, ale nikt się nie pojawił… Tak ja u nas wrzesień jest miesiącem rozpoczęcia roku szkolnego, tak tutaj nie ma ustalonego miesiąca. W naszej szkole miał być to kwiecień, ale już oficjalna informacja głosi, że nowy rok szkolny rozpocznie się w maju.

Dostrzegam też dobre strony i tego czasu. Przez ponad miesiąc remontowałam dwie przedszkolne sale. Pierwsza wywołała zachwyt wszystkich oglądających. Również i ja sama byłam dumna. Mimo, iż wyglądała naprawdę pięknie, to chciałam zakończyć na jednej. Czułam, że nie mam wystarczająco sił fizycznych, aby  przejść do drugiej, która wydała się  jeszcze bardziej obskurna. Remonty i warsztaty z dziewczynami jednocześnie kosztowały mnie wiele wysiłku, a osoby które powinny być bardziej  zaangażowane w pomoc wymigiwały się od pracy, a wręcz nawet mnie unikały. Powiedziałam to mojej szkolnej “Mamie”, Bakhicie. Co jak co, ale wszyscy tutaj liczą się ze zdaniem Mamy Bakhity, bo to nie jest ot po prostu kucharka. To jest taka druga dyrektor i mama dla wszystkich, włącznie z siostrą dyrektor. W każdym razie już następnego dnia bez moich próśb druga sala była przygotowana, ławki wyniesione, ściana zdarta, a cement wymieszany. Dodatkowo wszyscy pomocnicy płci męskiej na stanowiskach. Niezwykła jest siła perswazji Mamy Bakhity. Ale widać było, że im również zależy, abym dokończyła pracę . Tak też zdecydowałam, że zbiorę w sobie siły. O dziwo, z każdym dniem miałam ich coraz więcej.

Po skończeniu remontów  zabrałam swoje sprzęty i farby do drugiej szkoły. Przemalowałam scenę, a następnie zabrałam się za odnawianie tablic. Aż się sama sobie dziwię, że wszystko wychodzi tak ładnie. Odkrywam swoje talenty, których wcześniej nie dostrzegałam, które wręcz zakopywałam. “Odkopywanie” ich sprawia mi radość. A siostry widząc to wyszukują mi kolejne miejsca, na których mogę realizować się artystycznie.

Mimo iż przyjechałam tutaj też z zamiarem prowadzenia warsztatów dla nauczycieli to tak się stało, że sama w nich uczestniczyłam. Odwiedziła naszą szkołę ekipa szkoleniowa z Yambio. Mają tam ośrodek szkoleniowy w zakresie edukacji i opieki zdrowotnej. Jak już pewnie większość z Was słyszała, poziom tutejszej edukacji i inwestycji w nią jest znikomy. Szkoły publiczne wyglądają jak ruiny, nauczyciele nie otrzymują zapłaty za pracę, a poziom korupcji i oszukiwania prowadzi do tego, że każdy ważniejszy  egzamin można sobie kupić i otrzymać na Whatsappie. Obecnie nauczyciele szkół wyższych zbuntowali się i nie przyszli do pracy, gdyż rząd nie wypłacał wynagrodzeń przez pół roku. Mimo to, niektórzy nie załamują się i starają coś zmienić. Ośrodek w Yambio prowadzony jest przez organizację kościelną. Prowadzący prezentowali niezwykle wysoki poziom wiedzy, umiejętności i kompetencji. Podróżują po kraju i prowadzą warsztaty, także w szkołach publicznych i robią to za darmo. Dużo się od nich nauczyłam i niezwykle pracowicie spędziłam czas. Miałam też okazję  podzielić się swoją wiedzą w zakresie edukacji, a nawet zostałam poproszona o dołączenie do szkoleniowej ekipy. Mamy razem prowadzić warsztaty weekendowe w różnych szkołach w okolicy. Mam nadzieję, że nam to się uda i będę mogła się tym z Wami podzielić efektami.

Oprócz zdobywania wiedzy był też czas na integrację z nauczycielami i rozmowy, o życiu i przyszłości jaką widzą tutaj dla siebie młodzi. Jednego dnia prezentowaliśmy tańce, każde plemię ma swoje oddzielne tańce,  oczywiście wszyscy chcieli, abym i ja pokazała coś “swojego”. Tak samo jak dla mnie plemienne tańce niezmiernie trudne, tak również i dla nich najbardziej podstawowe kroki Krakowiaka nie były łatwe do wykonania. Było przy tym dużo śmiechu. To zabawne doświadczenie pokazało nam  jak ważne jest, aby dzielić się swoimi różnicami. Każdy czuł dumę prezentując coś, co wiąże się z jego przynależnością. Ja również ją czułam, bo przecież nasze tradycje i tańce są najpiękniejsze na świecie !:)

Im dłużej tutaj jestem tym więcej dostrzegam trudności z jakimi borykają się młodzi ludzie. Poznaję ich bliżej i mam okazję zobaczyć jak żyją, jak mieszkają, poznać ich historie. Zaczynam doceniać to, że wychowałam się w domu, że nigdy nie brakowało mi jedzenia, że mam osoby, które mnie kochają i się o mnie martwią. Zawsze to było dla mnie takie oczywiste, tutaj rzeczywistość jest zupełnie inna. Młodzi ludzie, którzy decydują się na przyjazd do miasta mieszkają w ubogich warunkach. Nie mają prądu, łazienki, bieżącej wody. Jak niektórych stać, to sami budują sobie domek z błota, a w środku domku jest tylko łóżko i wieszak na ubrania. Większość studentów opłaca też szkolne czesne dla młodszego rodzeństwa, bo rodzice nie chcą, albo nie mogą pomóc. Nie ma tu dla młodych większych perspektyw na przyszłość. Żyją z dnia na dzień z nadzieją, że albo coś się zmieni, albo uciekną za granicę.

Na pytanie czy w Sudanie Południowym panuje pokój wszyscy odpowiadali, że nie. Mimo, iż ciała ludzi już nie leżą na ulicach, to w dalszym ciągu nie respektuje się tutaj podstawowych praw człowieka, a problemy wciąż  rozwiązywane są z karabinem w rękach. Mało kto chce osiedlać się tutaj na stałe, przez brak pewności, czy zaraz znów nie będzie trzeba uciekać, lub czy nie przyjdzie złodziej i nie ukradnie całego dobytku. Wiele ludzi pada ofiarą kradzieży, dokonywanych nawet przez członków rodziny. Życie tutaj to codzienna walka o przetrwanie. Podziwiam tych młodych ludzi, którzy robią co mogą, aby tutaj żyć i walczyć o wykształcenie.

Sudan Południowy jest wymagającym miejscem. Nie zawsze spotykam się z dobrym traktowaniem. Jednego dnia zostałam okradziona. Zdarzyło się też, że człowiek na ulicy bez powodu mnie uderzył. Często też ludzie wręcz domagają się ode mnie pieniędzy. Nie jestem w stanie wszystkim tłumaczyć, że nie jestem z organizacji NGO, ani bogatą osobą z Chin. Mnóstwo dzieci spędza dnie na ulicy, robiąc jakiś mały biznes, albo błagając o chleb. Nie ma dnia, w którym jakieś dziecko nie wystawia do mnie ręki po chleb.

Mimo takich sytuacji ja wiem, po co tutaj jestem i wiem, że wszystko co tutaj robię i czym się dzielę nie idzie na marne.  Dzięki modlitwie dostrzegam dobro i dobrych ludzi tam, gdzie zło próbuje je zagłuszyć. Wiem, że wszelkie siły, które w sobie odnajduję nie są moimi, i wiem, że misja tutaj również nie jest moja.

Potrzeba jeszcze wiele czasu, aby nadeszły zmiany. Rozmowy, dzielenie się doświadczeniami, zdobywanie wiedzy, wspólne spędzanie czasu i wspólna ciężka praca powodują, że nie skupiamy się na trudnościach, a nawet odnajdujemy w nich radość.

Na zakończenie dodam, że pierwszy raz do kościoła mogłam zabrać prawdziwe liście palmy w Niedzielę Palmową, czyż nie jest to wspaniałe ? 🙂 !   

Hela