JEDEN Z DZIESIĘCIU
25 czerwca tego roku w Archikatedrze Wrocławskiej dziesięciu wolontariuszy misyjnych z wrocławskiego SWMu zostało rozesłanych na misje. Wśród nich byłem i ja. Dzisiaj większość projektów dobiegła końca. Czasami wciąż czuję jakbyśmy stali tam, w dziesiątkę, otrzymując krzyże misyjne zaledwie wczoraj. A jednak, większość wolontariuszy podsumowała już swoje projekty, a moja obecność w Liberii trwa już ponad cztery miesiące.
Od wyjazdu Roberta z Liberii minął nieco ponad tydzień. Ostatni raz widzieliśmy się jednak tydzień wcześniej. W efekcie minęły już dwa tygodnie od kiedy jestem „samotnym” wolontariuszem w Tappicie. Tak miało być od początku i właściwie nie powiem, żebym przeżywał jakoś szczególnie fakt, że teraz pracuję sam. Czasami może brakuje kogoś, do kogo można się odezwać w ojczystym języku. Doceniam jednak czas, który spędziliśmy w Tappicie razem i jestem wdzięczny, że pomógł mi się oswoić z placówką i misją. Tak naprawdę jednak spora część naszej pracy, szczególnie w drugiej połowie projektu przebiegała osobno. Robert skupiał się na pracy przy elektryce, ja byłem bardziej zajęty szkołą.
Wyjazd Roberta uświadomił mi jednak, że zakończył się pewien etap już nie tylko w misji Liberia 2023 w naszym oddziale SWM, ale całościowo pewien etap dla wolontariatu. A trzeba powiedzieć, że był to rok wyjątkowy. Pod koniec czerwca, w piętnastolecie wrocławskiego SWM, dziesięciu wolontariuszy naszego oddziału zostało posłanych na misję w pięciu różnych projektach (cztery kraje). Robert jest ostatnim wolontariuszem, który wrócił do Polski w tym roku. Roku pełnym przygotowań, niedziel misyjnych, mniej lub bardziej udanych prób promowania projektów.
Dzisiaj będąc w Liberii nie tyle po prostu realizuję projekt, co realizuję drugą część projektu, którego pierwszym etapem była praca w Polsce, spotkania z ludźmi, którzy zechcieli nasz projekt wesprzeć, dawanie świadectwa misji. To dzięki wsparciu ludzi dobrej woli jestem teraz tu gdzie jestem. Projekt ten jest jednak jedynie kroplą w dziele misyjnym, a ja jestem jednym z dziesięciu tegorocznych wolontariuszy z Wrocławia, jedną z niezliczonych osób w całym dziele misyjnym.
W ostatnią sobotę minęły dokładnie cztery miesiące od wylądowania w Liberii. Rozpoczął się zupełnie nowy etap mojego życia. Mimo, że upłynęło już tak wiele czasu, sam kraj, jak i placówka misyjna wciąż odkrywają przede mną coś nowego. Wciąż dowiaduję się o Liberii, ale także i całej Afryce Zachodniej, a przynajmniej prowincji, do której Liberia należy, nowych faktów. Teoretycznie do liberyjskiego systemu szkolnictwa, sposobu funkcjonowania szkoły w Tappicie zdążyłem się przyzwyczaić. Rytm codzienności, okoliczności natury i klimat weszły mi już w krew.
Jednocześnie jednak do wielu spraw przyzwyczaić się nie da, a można je jedynie zaakceptować, dostosować się i zachować spokój, kiedy mają one miejsce. Często chaotyczne zmiany, czy to w rozkładzie zajęć, czy w składzie osobowym klas, jak i grona pedagogicznego, podsycone zamiłowaniem do przekazywania informacji w najlepszym przypadku na ostatnią chwilę, a nierzadko i post factum, to coś, co dla przyzwyczajonego do europejskich norm wolontariusza potrafi być naprawdę męczące.
Choć informując o postępach w projekcie bardzo chętnie pokazywaliśmy zdjęcia z zamontowania szkolnych dzwonków, przygotowania nowego systemu kontaktów elektrycznych przy biurkach czy wymiany oświetlenia w sali komputerowej, to większa część mojej pracy misyjnej jest raczej mało imponująca i skupia się głównie na pracy u podstaw. Często mozolnej i dla odbiorcy z zewnątrz nudnej. Celem projektu od samego początku miały być lekcje informatyki. Tak też jest. Nie można tu jednak mówić o niczym spektakularnym, jak wprowadzenie Scratcha czy kursów grafiki komputerowej. Ze względu na koszt Internetu nie możemy też sobie pozwolić na lekcje o bezpiecznym korzystaniu z tego narzędzia, ani wykorzystywać go do pracy.
Byłoby to zresztą zupełnie zbędne. Większość czasu spędzamy na nauce absolutnych podstaw. Chyba najbardziej ambitnym przedsięwzięciem, jakiego podjąłem się przy prowadzenia zajęć w ostatnim czasie było zapoznanie uczniów z aplikacją Paint, między innymi prezentując im, w jaki sposób zaprojektować w niej flagę Liberii, czy pozwolić na puszczenie wodzy fantazji projektując wspólnie bożonarodzeniowe kartki. Wielu uczniów ma poważny problem chociażby z poprawnym trzymaniem myszy. Wielokrotnie zdarzało się, że chociażby uczeń chwytał myszkę tył na przód przez co jej przyciski i „scroll” zamiast znaleźć się pod palcami kierowały się w stronę nadgarstka. Dużo czasu zajmie też nauka pisania na klawiaturze. W tym celu pomocna jest aplikacja Mavis Beacon zawierająca wiele gier i zadań uławiających naukę pisania i trzymania dłoni na klawiaturze. Tu jednak szczególnie ciężki okazuje się fakt, że sala cierpi na brak wyposażenia i uczniowie pracują w parach, trójkach, a nawet czwórkach na jednym komputerze. Mają też duży problem ze zrozumieniem i wykonywaniem poleceń, nawet w systemie z „animacją” pokazującej, jak układać dłonie na klawiaturze, aby usprawnić pisanie.
Niejednokrotnie wraz zakończeniem dnia w szkole nie kończy się moja praca. Parę razy po zakończeniu tej, udawałem się wraz z księdzem Jose’em, Alexem Gbato i paroma wolontariuszami z placówki by pomóc przy pracach wykończeniowych nowopowstającej kancelarii parafialnej w Tappicie. Innym razem była to praca w zaciszu własnego pokoju przygotowując listy uczniów każdej klasy, której nie udało mi się dotychczas uzyskać, aby móc sprawdzać obecności i uzupełniać oceny z aktywności i pracy na lekcjach na bieżąco.
W tym wszystkim, mimo wszelkich przeciwności, na które napotykam na co dzień, co raz bardziej odkrywam sens swojej misji. Nabieram przekonania, że jestem tu, gdzie jestem nie dlatego, że ja tak chciałem, ale że tego właśnie chciał od mnie Bóg, że jest w tym Jego plan. Jak w jednym z ostatnich wpisów wspominał Robert, nie liczę na spektakularne owoce misji za swojego życia. Dostrzegam jednak w codzienności radość uczniów, szczególnie tych najmłodszych, którzy wbiegają do sali komputerowej w końcu mogąc uczestniczyć w zajęciach. Jeszcze większą radość tych najmłodszych z Mama Tullia i tych, którzy dopiero rozpoczęli naukę szkolną w pierwszej czy drugiej klasie podstawówki. Tych najmłodszych, w których salezjanie w Tappcie pokładają obecnie największe nadzieje. Choć nie są moimi uczniami, zawsze jako pierwsi wybiegają mi na spotkanie, gdy tylko zjawiam się na szkolnym pagórku, zawieszając się u nóg lub próbując chwytać za włosy, krzyż lub brodę. Czuję, że stałem się częścią tej społeczności, nawet jeżeli jestem tu właściwie tylko na chwilę. Utwierdzają mnie w tym dzieci tak chętnie witające mnie każdego dnia, ale też i dorośli mieszkańcy Tappity. Nierzadko rodzice czy dziadkowie moich uczniów. Pewnym symbolicznym ukoronowaniem tego był fakt, że cała społeczność szkoły z radością przeżywała w ostatnich dniach moje urodziny.
Przede mną jeszcze wiele miesięcy pracy, nierzadko ciężkiej i bez nadziei na spektakularne i szybkie efekty. Będzie to jednak praca warta poświęconego czasu. Wierzę, że wraz z jej postępem zostanie zasiane w tej społeczności ziarno, które w perspektywie lat czy może i dekad w końcu wyda owoc. Ziarno nadziei motywującej do wytężonej pracy Tappityjczyków, by móc rozwijać siebie i społeczność. I właśnie oto warto się szczególnie modlić.
Piotr