HISTORIA TAPPITY I PIOTRA

Święty Jan Bosko miał mówić, że misja jest częścią jego planów i snów. Na przykładzie Tappity odkrywamy, jak mimo problemów i przeciwności ten sen się spełnia, a historia tutejszej misji salezjańskiej niesie wyjątkową naukę o świadectwie czynów i nadziei, gdy wydaje się, że po tej nie może być nawet śladu.
Koniec stycznia dla całej rodziny salezjańskiej jest czasem szczególnej refleksji nad osobą założyciela zgromadzenia salezjańskiego i czasem świętowania jej powstania. Święty z Turynu, który całe swoje życie poświęcił pracy duszpasterskiej z młodzieżą, miał nadzieję, że utworzone przez niego zgromadzenie stanie się ważną częścią misji. Marzenie to udało mu się zrealizować już za życia wysyłając pierwszą salezjańską wyprawę misyjną do południowo amerykańskiej patagonii, a które to marzenie sukcesywnie kontynuują jego następcy. Pomysł sprowadzenia salezjańskich misjonarzy do Liberii narodził się już w głowie bezpośredniego sukcesora świętego, błogosławionego Michała Rui. Zamiar ten opisał w liście do Cezarego Cagliero w 1892. Wizję te udało się jednak zrealizować dopiero osiemdziesiąt siedem lat później, sporo ponad pół wieku po jego śmierci, w 1979 roku, gdy pierwsi Salezjanie po raz pierwszy udali się do Monrowii. Niedługo później zjawili się w samej Tappicie. Już wtedy swoją opieką objęli, poza parafią, szkołę św. Franciszka z Asyżu.
Już w czasie pierwszej misji wśród pracujących w Tappicie oprócz księży salezjanów, między innymi ks. Jose’a Valiplackela z Indii, czy, poznanego przez nas w czasie naszych odwiedzin w Sierra Leone, Anglika ks. Larrego, pojawił się pierwszy świecki wolontariusz. Tym wolontariuszem był Sean Devaraux, który właśnie w Tappicie zaczął swoją działalność w Afryce jeszcze zanim ewakuowany z Tappity włączył się w działania UNHCR w Monorowii, a nastęnie wybrał się do Somalii, gdzie został zamordowany. Ksiądz Jose przybył do Liberii już trzy lata po tragicznej śmierci Seana, kiedy salezjanie próbowali jeszcze utrzymać misję w Tappicie przy życiu. Jednak ks. Larry współpracował z Seanem. Można go nawet zobaczyć w dostępnym na YT filmie dokumentalnym o życiu młodego misjonarza. W czasie jednej z kolacji w Bo, w rozmowie o Tappicie wspominał go jako człowieka niezwykle radosnego, żywiołowego i bardzo zaangażowanego.
Pod koniec lat 90-ych Salezjanie musieli podjąć bardzo trudną decyzję i ostatecznie opuścili Tappitę. Na tę decyzję składało się wiele czynników, od bezpieczeństwa, przez utrudnione warunki w zakresie kontaktu z resztą świata po brak możliwości finansowych, aby prowincja utrzymała misję. Ks. Jose opowiadał, że w czasie swojego pierwszego pobytu w Tappicie mieszkał we wspólnocie sam. Przeżywał w tym momencie malarię z bardzo poważnymi objawami. Nie mógł liczyć na niczyją pomoc, nie posiadał leków i nie miał żadnej możliwości nawiązania kontkatu z Salezjanami w stolicy. Ostatecznie życie uratowali mu Amerykanie, którzy wojskowym śmigłowcem przetransportowali go do Monrowii. Jeszcze dwa lata temu, kiedy przyjechali tu nasi pierwsi wolontariusze, Radek i Kuba, ich podróż do Tappity trwała 38 godzin. Co więcej trzeba pamiętać, że Tappita leży w hrabstwie Nimba, w czasie wojny kontrolowanym przez walczących z rządem partyzantami nieobliczalnego warlorda Prince’a Johnsona (urodzonego w Tappicie). We wspomnianym wcześniej dokumencie, Devaraux opowiadał o spotkaniu ze swoimi byłymi uczniami, którzy włączyli się w tamtym czasie w grono dzieci żołnierzy.
Na około dwadzieścia lat Tappita zniknęła z salezjańskiej mapy misyjnej. W tym czasie opiekę nad szkołą przejęli lokalni nauczyciele. Zabrakło opieki duszpasterskiej, Tappita stała się rzadko odwiedzanym outstation pod pełną opieką diecezji Gbarnga. Jak opowiada ksiądz Albert, w czasie absencji mieszkańcy Tappity uspakajali się nawzajem i dodawali sobie nadziei mówiąc „jeszcze nie teraz, ale kiedyś Salezjanie powrócą”. Nie powinno nas więc dziwić, że powrót misji salezjańskiej do Tappity był powodem do ogromnej radości.
Salezjanie wrócili tutaj w 2017 roku, odpowiadając na prośbę biskupa Gbarngi. Prócz ponownego przejęcia parafii i szkoły, objęli również opieką 24 outstations (wioski pozbawione własnych parafii) i klinikę. Wówczas do Tappity przyjechało trzech Salezjanów, ks. Riccardo z Włoch, ks. Edwin ze Sierra-Leone i ks. Albert, Liberyjczyk. Dzisiaj z tej trójki został już tylko ksiądz Albert. Od dwóch lat na czele misji stoi ks. Daniel ze Sierra Leone, a tydzień przed naszym przyjazdem po niemal trzydziestu latach przerwy do Tappity wrócił wspomniany wcześniej ks. Jose. Po Świętach dołaczył do wspólnoty ks. Joseph z Wietnamu. Trzeba więc przyznać, że nasza społeczność to całkiem ciekawa mieszanka międzynarodowa.
Mimo wszelkich trudności, na które napotykamy, ciężko nie uznać, że w Tappicie wykonywana jest ciężka, fantastyczna praca w duchu świętego Jana Bosko. Prócz wspomnianych wcześniej parafii, szkoły czy kliniki, Salezjanie podjęli się nowych wyzwań, otwierajac kolejne obszary misji. Cztery lata temu koło szkoły powstało przedszkole Mama Tullia pod salezjańskim nadzorem. W zeszłym roku rozpoczął się też projekt Don Bosco Brighter Future, w ramach którego prowadzone są zajęcia zawodowe między innymi z informatyki, szycia, tworzenia mydła czy cateringu. Nie może też zabraknąć corocznego Summer Campu, ciągle rozwijającej się społeczności animatorów i wielu innych przedsięwzięć. Część z nich jest ściśle związana z działaniem wrocławskiego SWM-u i jest możliwa tylko dzięki zaangażowaniu osób wspierających nasze działania. Wśród tych, najbardziej wyróżnia się Adopcja Miłości, o której już parę razy wspominaliśmy, a o której jeszcze nieraz do końca projektu wspomnę. W związku z tak dużym wpływem salezjanów na życie lokalnej społeczności, szczególnie jeśli ma się w pamięci lata ich absencji, nie może nas dziwić fakt, że salezjańskie święto musi być dużym wydarzeniem, obok którego nie można przejść obojętnie.
Przygotowania do obchodów wspomnienia św. Jana Bosko rozpoczęły się w Tappicie już trzy tygodnie przed samym świętowaniem. Uroczystości odbyły się w kilku niezależnych od siebie częściach. Świętować zaczęliśmy już w niedzilę 28 stycznia. Wszystko rozpoczęło się od parafialnej mszy, w czasie której salezjanie przypomnieli o obchodach i rozpoczęli uroczystości parafialne. W swoim kazaniu ksiądz Daniel wyjaśnił młodzieży, czym jest salezjańskie wychowanie prewencyjne. Właściwa część uroczystości w Youth Center rozpoczęła się tego samego dnia popołudniu, kiedy zaczął się zorganizowany z okazji Don Bosco Feast turniej sportowy. Przechodząc kolejne etapy od ćwierćfinałów do finału, potrwał do środy, kiedy obok wielkiego meczu odbyły się jeszcze sparing w kickballa, siatkówkę, a także turnieje gier planszowych i tenisa stołowego. W emocjonującym finale zakończonym remisem po dwa, rozstrzygać musiał konkurs rzutów karnych, w którym obrońcy tytułu, Youth Professionals FC ulegli trzy do dwóch zawodnikom Dream FC, a niekwestionowanym bohaterem meczu został bramkarz zwcięskiej drużyny. Fotorelacja z wydarzenia ukazała się na mediach społecznościowych projektu już w dzień po finale. Był to też czas kilku mniej lub bardziej uroczystych kolacji. Już w niedzielę z aspirantami udaliśmy się na kolację poza domem, we wtorkowy wieczór spotkaliśmy się na uroczystej kolacji ze współpracownikami, w tym głównie szkolnym personelem, zaś w środę z animatorami. Na tym jednak nie zakończyło się lokalne świętowanie.
Dla szkoły świętego Franciszka z Asyżu ostatnie dni stycznia, od piątku do środy, były zakończeniem pierwszego semestru. Dlatego też w godzinach przedpołudniowych, przed wspomnianymi rozgrywkami, nasi uczniowie łamali długopisy na egzaminach, a w przypadku prowadzonej przeze mnie informatyki, wymęczyli również palce na klawiaturach. W związku z tym, siłą rzeczy, szkolne świętowanie trzeba było nieco odwlec. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze i pierwszego lutego rozpoczęliśmy również i to. Wszystko zaczęło się popołudniu, gdy uczniowie ze szkoły świętego Jana Bosko w położonej o dziewiętnaście mil od Tappity Graie, jednej z outstations objętych opieką Salezjanów, dotarli na teren naszej szkoły. Tego dnia rozegrano dwa mecze towarzyskie dla uczniów szkoły podstawowej i Junior High. W pierwszym, rozegranym w Kickballu, dziewczęta z St. Francis pokonały gości. Jednak już w drugim, futobolowym, chłopcy z naszej szkoły, mimo zaciekłej walki ulegli przyjezdnym trzy do jednego. Gorycz porażki mogli sobie osłodzić w następnym punkcie programu, kiedy na boisku do koszykówki, na którym w ciągu dnia została wybudowana niewielka drewniana scena, rozpoczęła się wieczorna impreza, w której wyłoniono Miss i Mistera szkoły. W zabawie nie mogło zabraknąć pokazów tanecznych, czy minikoncertu dwóch raperów-amatorów z lokalnej społeczności.
Następnego dnia już od samego rana zbieraliśmy się na terenie Youth Center, aby rozpocząć najważniejszy punkt programu salezjańskich uroczystości. Z lekkim opóźnieniem, nieco po południu, spod oratorium ruszyła uroczysta parada. To właśnie do niej tak długo przygotowywali się nasi uczniowie. W paradzie nie mogło zabraknąć orkiestry marszowej, którą udało się utworzyć na początku tego roku szkolnego, a która niewątpliwie poczyniła duże postępy od początku swojego istnienia. Poza orkiestrą, w pochodzie uczestniczyło jeszcze kilka wyznaczonych wcześniej grup. Była więc grupa uczniów przebranych za lekarzy, grupka małych pielęgniarek, mali żołnierze, aniołki, dziewczęta ubrane w stroje afrykańskie i jeszcze kilka innych, na których wymienienie zabrakłoby mi miejsca. Co więcej w wydarzenie włączyli się też przedstawiciele dwóch innych lokalnych szkół. Nie mogło też zabraknąć wyłonionych dzień wcześniej Miss i Mistera szkoły, wraz z finalistami i jedną osobą wyróżnioną, jako… „Goddess of SFCHS”, którzy, z wyjątkiem Mistera zasilajacego orkiestrę dętą, prezentowali się na pace salezjańskiego pickupa. Parada zakończyła się w okolicach lokalnej stacji radiowej, gdzie przy całkiem sporej, lokalnej publiczności, zaprezentowały się kolejno wszystkie grupy. Większość z nich zaprezentowała taniec, pojawiły się jednak także inscenizacje. Na przykład mali lekarze zaprezentowali używanie stetoskopu na osobie symulującej utratę przytomności, a małe pielęgniarki odebranie porodu.
Po paradzie powróciliśmy na teren misji. Wkrótce potem rozegrane zostały dwa kolejne mecze, tym razem dla uczniów Senior High i zakończyły się odwrotnie do dnia poprzedniego. To znaczy gospodarze ulegli w kickballu, ale odnotowali tryumf w meczu piłki nożnej. Na zakończenie dnia odbyła się jeszcze jedna kolacja-impreza tym razem głównie dla pracowników szkoły, przy okazji której rozpoczęła się zbiórka pieniędzy na laboratorium i bibliotekę, które w ramach jednego dużego projektu mają zostać włączone w teren SFCHS, będąc jednak obiektem dostępnym dla całej lokalnej młodzieży. Ostatnią imprezą zorganizowaną przy okazji świętowania narodzin Jana Bosko dla nieba, jest dzisiejsza impreza dla najmłodszych w oratorium, tę jednak pozostawię na zupełnie inną historię. Tak minął nam ten tydzień wypełniony świętowaniem i radością.
Jak widać ostatnie dni były niewątpliwie bardzo aktywne i obfitowały w różne uroczystości i imprezy. Czas ten, wraz ze wspomnieniem historii salezjanów w Tappicie, uświadamia mi, jak ważnym elementem życia jest dla lokalnej społeczności obecność salezjanów. Niejednokrotnie opowiadaliśmy o trudach i ciężarach misji w Tappicie. Nie mam jednak wątpliwości, że misyjny sen Jana Bosko spełnia się w Tappicie. Nawet jeżeli dzieje się to powoli powoli.

Piotr