Dzień na obozie wakacyjnym

IMG_0576Zakończyliśmy drugi tydzień obozu wakacyjnego. Półmetek. To odpowiedni czas na opisanie tego, co się u nas działo. Przygotujcie się na długi wpis…

Cofamy się w czasie… Podczas obozu dla animatorów w Virginii ustaliliśmy następujący porządek zajęć dla dzieciaków:

8:15 – rejestracja animatorów

8:30 – modlitwa

9:00 – lekcje oraz warsztaty

12:00 – rywalizacja domów oraz lunch

13:30 – rozwój talentów

14:30 – „małe gry”

15:30 – „duże gry”

16:30 – podsumowanie dnia oraz modlitwa

Mimo że ogólny plan był z góry narzucony, każdy dzień obozu różni się od pozostałych. Ma na to wpływ pogoda, ilość obecnych dzieci, ogólnie panujący nastrój, dostępność prądu, osoba lub drużyna prowadząca w danym dniu, wybór gier itp.

Poranek

Już przed 8 rano do śniadania przygrywa nam za oknem skoczna muzyka (zazwyczaj hymn „Holiday Camp” i lokalne radiowe hity). Gromadzi ona dzieci na głównym dziedzińcu przed „sceną”. Niektóre z nich przychodzą już o 7:00 – widzimy je podczas porannej mszy świętej.

O 8:30 (to chyba jedyny punkt dnia, który zaczyna się punktualnie) dzieciaki stoją uszeregowane od klasy pierwszej do klasy dwunastej. Animatorzy dbają, by ten porządek został zachowany podczas wspólnych śpiewów, modlitw, żartów, czytania Pisma Świętego. Zdziwiło nas, że tylko część dzieci jest katolikami. Reszta to wyznawcy innych odłamów chrześcijańskich oraz muzułmanie. Nikt z nich nie protestuje. Wszyscy modlą się do jednego Boga w „katolickim stylu”.

Po modlitwie dzieci rozchodzą się do klas. Lekcje trwają w sumie trzy godziny. Nie ma przerw jak w roku szkolnym. Co 45 lub 35 minut (w zależności od poziomu nauczania) rozlega się dzwonek, który dzierży w dłoni dyrektor obozu. Następuje zmiana nauczyciela a dzieci wyciągają notatniki na kolejny przedmiot. Nie ma przejścia do innej klasy.

Najczęściej przerabiamy tematy, z którymi się spotkają w nadchodzącym roku szkolnym. Mimo że trwają wakacje, nie ma lekko: zadajemy im pracę domową, robimy sprawdziany, odpytujemy.

Podczas okienek mamy możliwość podejrzeć jak wygląda nauczanie w innych klasach. Na pierwszy rzut oka widać, że brakuje pomocy naukowych, ściany są puste. Zostaje tylko tablica i kreda (czasami pojawia się jeszcze kijek dla zachowania spokoju). Najczęściej lekcja zaczyna się od definicji wypisanej kredą i przepisaną do zeszytów. Dopiero później następuje ustne wyjaśnianie zagadnienia.

Po lekcjach czas na workshop (warsztaty). W moim przypadku oznacza to prezentowanie postaci świętych. Póki co przerobiliśmy życie św. Jana Bosko, św. Stanisława Kostki, św. Karoliny Kózkówny, św. Dominika Savio i św. Marii Goretti. Ku mojemu zdziwieniu dzieciaki chętnie pracują w grupach. Duży problem sprawia im tylko wymawianie polskich nazw własnych.

Południe

O godzinie 12:00 wszyscy gromadzą się ponownie przed sceną; domyślnie na lunch. Dla mnie jest to najbardziej niezrozumiały punkt programu. Nie ma w nim określonego porządku. Nawet prowadzący nie wie jak się potoczą wydarzenia. Liczymy na spontaniczne pomysły i zaangażowanie dzieci. Do tej pory nie wspominałem, że wszyscy podopieczni oraz część animatorów jest podzielona między cztery domy (houses). Każdy z nich ma odpowiednią barwę (czerwony, niebieski, zielony, żółty) oraz swojego patrona (afrykańscy święci). Domy rywalizują między sobą o punkty. Przed lunchem jest do tego okazja. Punkty można dostać rywalizując głównie w konkurencjach wokalnych (np. freestyle w rapowaniu z użyciem „słówka na dziś”, głośne odśpiewanie jingla drużyny) i sprawnościowych. Można dostać też punkty ujemne za nieodpowiednie zachowanie.

Potem następuje lunch- na scenę wnoszone są wielkie miski ryżu (co tydzień kupujemy pół tony ryżu!) oraz garnki z sosem i mięsem. Taki posiłek dzieci dostają codziennie. Ryż jest tu głównym składnikiem potraw. Tylko sos oraz kawałek mięsa stanowią urozmaicenie. Musimy dodać, że sosy są bardzo ostre. Dodają do nich dużą ilość papryczek. Animatorzy zapewniają nas, że posiłki te nie są ostre, że ich mamy dodają więcej papryczek. Nam trudno jest to sobie wyobrazić. Po obozie animatorów stwierdziliśmy z Robertem, że będziemy grzecznie czekać na nasz obiad w domu. Już wiemy, że jest on dostosowany do europejskich podniebień.

Po lunchu jest czas na rozwój umiejętności (skills). Dzieci mają możliwość doskonalenia się w tańcu, śpiewie, plastyce, koszykówce, piłce nożnej, komputerach, grze na bębnach, gitarze, grze w zespole muzycznym. Niektóre zajęcia są przepełnione. W pierwszym tygodniu uczestniczyłem w zajęciach komputerowych, na które przyszło 85 dzieci. Komputerów jest tylko 8. Musieliśmy zrobić selekcję i wybrać „tylko” 25 osób. Obecnie robimy z dziećmi latawce w ramach zajęć plastycznych. Sprawia im to wiele radości. Mam nadzieję, że zdążymy poświęcić jeden wpis na opisanie naszej przygody z latawcami, które na początku nie chciały latać.

Popołudnie

Na ten moment czeka chyba większość dzieci- gry i zabawy. Najpierw czas na tzw. „party games”, czyli małe gry. Zaliczyć możemy do nich: łowienie butelki na pętelkę, rzucanie monety do wiadra z wodą, rzucanie piłką do kosza, znajdowanie odpowiedniej strony w książce na czas, napełnianie butelki wodą z gąbki i inne zabawy, które musiałbym opisać bardziej szczegółowo, gdyż są u nas nieznane. W tych grach dzieci zdobywają punkty indywidualne. Budzą one duże emocje a zwycięstwo przynosi ogromną radość.

Około godziny 15:00 dzieci są wzywane do rozegrania tzw. big games. Codziennie jest wybierana inna gra. Wachlarz jest szeroki: koszykówka, crazy basketball, piłka nożna, crazy football, 4 bases, square game,  obstacles i inne (również tańce!). Każda z rozgrywek stanowi duże wyzwanie dla sędziego (jestem jednym z nich). W przypadku crazy football na boisku dwie drużyny rywalizują z użyciem 2,3 a nawet 4 piłek. Mieliśmy również rozgrywkę czterech drużyn naraz z użyciem czterech piłek i czterech bramek. Trzeba wtedy mieć oczy dookoła głowy, żelazne gardło i notes zawsze pod ręką. Po każdej wygranej następuje wybuch radości. Mieszkańcy zwycięskiej drużyny wbiegają na boisko krzycząc, zataczając samoloty, ściskając się, rzucając piasek do góry.

Często podczas sędziowania muszę od siebie odganiać dzieciaki, które garną się widząc białego człowieka- zaczepiają, zadają pytania, przytulają, szczypią, głaskają, boksują a następnie uśmiechają. To samo ma miejsce poza boiskiem.

Na koniec każdego dnia obozu następuje część podsumowująca. Najważniejsze jej punkty to wspólna modlitwa oraz oczywiście ogłoszenie wyników. Zwycięski w danym dniu dom z okrzykiem radości wybiega w kierunku bramy Centrum. Osoby, które nie chcą się jeszcze z nami rozstawać mogą potańczyć tzw. Polish dances. Taką nazwą są określane tańce, których nauczyła Liberyjczyków Paula Łuszczek dwa lata temu. Po przyjeździe musieliśmy się ich szybko nauczyć, żeby nazwa polish dances została podtrzymana.

Kamil