DZIEŃ JAK CODZIEŃ
Posted on |
Wstaję przed 6, by zdążyć na poranną modlitwę, po której odprowadzam chłopców do szkoły. Przemierzamy zakamarki między budynkami, przechodzimy po wąskim,metalowym moście, w którym przez dziury, na które trzeba uważać, widać w dole kanałpełen śmieci. Znajdujemy się na bardziej zatłoczonej ulicy, na której w licznych sklepikach istraganach ludzie dobijają targów.
Choć jesteśmy w środku miasta, wolno chodzą tu kurczaki, a czasem kozy, czy krowy, przez co trzeba uważać pod nogi, by w nic nie wdepnąć. W końcu docieramy do szkoły, gdzie zostawiamy chłopców, a ja wracam do domu wraz z dwójką chłopców, którzy wciąż nie poszli do szkoły. Jem szybko śniadanie – chleb tostowy z masłem orzechowym i kawa (to mój ulubiony posiłek tutaj w ciągu dnia) i wracam do chłopców, by nauczyć ich czegoś. Małego Toby’ego roznosi energia i ciężko mu usiedzieć w miejscu, z kolei starszy jest w trudnym wieku i nie ma motywacji do nauki, więc nie jest to najłatwiejsze zadanie, ale dajemy radę. Naukę przerywamy różnymi innymi aktywnościami, czasem gramy w piłkę nożną czy piłkarzyki, innym razem robimy coś artystycznego, czasem pieczemy czy gotujemy. Gdy nie mamy już siły, oglądamy filmy. Ok. 14 idziemy do szkoły odebrać resztę chłopców. Słońce jest wtedy mocne, z każdym dniem coraz gorętsze, przypominając, że wkraczamy w porę suchą. Każdy kto nie ma czegoś pilnego do załatwienia chowa się w cieniu lub w domu. W szkole spotykam też dzieciaki z oratorium, które zawsze się witają i cieszą na mój widok. Zwykle zostajemy tylko chwilę, ale kilka razy byłam w ich szkole na dłużej, podczas wywiadówki czy dnia sportu.
Po powrocie chłopcy biorą prysznic, przebierają się i jemy obiad, jak zawsze swallow, czyli coś o konsystencji kaszki manny zrobione z warzywa o nazwie cassava. Odrywam rękami niewielkie fragmenty formując kuleczki i zjadam razem z gęstą zupą. Zwykle w takiej zupie można znaleźć wszystko i czasem gdy wyciągam coś z niej, nie mogąc powstrzymać się od spytania: “co to jest”, pada odpowiedź: “mięso”, nie ważne czy to fragment skóry, jelita czy innych wewnętrznych narządów. Dla Nigeryjczyków absolutnie
każda część zwierzęcia to mięso. Dzisiejsza zupa zrobiona jest z zielonych liści, które rosną na drzewie na tyle naszego domu. Nie dziwi mnie gdy znajduję w niej małe, poskręcane morskie ślimaki, o gumowatym smaku i konsystencji. Cieszę się, gdy zamiast skóry krowy, znajduję w zupie kawałki kurczaka.
Po obiedzie czasem chłopcy odpoczywają, a czasem piorą ręcznie czy sprzątają. Wtedy towarzyszę im w ich obowiązkach i mam czas by pogadać z nimi indywidualnie.Czasem rozmawiamy na poważnie, zwierzają mi się ze swoich problemów, innym razem nie gadamy o niczym szczególnym, czy wygłupiamy się. O 16 przychodzi pora na naukę umiejętności: grania na bębnach, naprawy butów… Dziś uczę ich obsługi komputerów. Po 1,5 godzinnych zajęciach idziemy grać w koszykówkę. Czasem gramy też w piłkę nożną. Choć z koszykówką jeszcze daję radę, w nogę nie mam z nimi szans i odkąd chłopcy powiedzieli, że psuję ich grę, tworzymy sobie drugie boisko z bramkami z klapków, gdzie gram z młodszymi chłopcami lub tymi co nie mają ochoty grać całkiem na serio. Nasza gra zawsze wywołuje dużo śmiechu, im gorzej nam idzie, tym bardziej nas to bawi, przez co czasem chłopcy nie mogąc przestać się śmiać, nie mogą nawet trafić w piłkę.
Potem biorę szybki prysznic (przez pogodę Nigeryjczycy potrafią się kąpać ponad 3 razy dziennie i ja powoli przejmuję od nich ten nawyk), przez co zwykle spóźniam się na wieczorną modlitwę. Na kolacji, która jest tu największym posiłkiem i zwykle jest to ryż lub makaron, spędzamy przy stole niemal godzinę rozmawiając, po czym odmawiamy różaniec razem z chłopcami i salezjańskim zwyczajem ktoś mówi słówko na dobranoc. Każdego dnia tygodnia jest to inna osoba, a moja tura przypada w piątki. Po modlitwie jest jeszcze czas na naukę, aż do 21:30, kiedy chłopcy idą spać. W środy zamiast tego oglądamy filmy dokumentalne. Choć zwykle na nich przysypiam, lubię siedzieć wśród nich. Jednak dziś mamy inne plany. Przyjeżdżamy późnym wieczorem na ulice w Bega, ja i father Peter. O tej porze gdy nie ma korków zajmuje nam to jakieś pół godziny. Chłopcy ulicy jak zwykle witają nas krzycząc: Bosco! Wołają nasze imiona, podaję każdemu rękę, przytulam ich, choć ich nie prane od dawna ubrania są brudne i przepocone. Siadamy. Jeden z chłopców częstuje mnie tym co udało mu się zdobyć, pieczonymi słodkimi ziemniakami w małym woreczku. Choć moje ręce są brudne po przywitaniu się z nimi, nie odmawiam. Ziemniaki są pyszne, gorące, słodkie i słone zarazem. Choć różnią się od naszych ziemniaków, przypominają mi dom. Gdy słyszą, że mi smakuje, jeden z chłopców idzie i kupuje woreczek dla mnie. Każe mi zjeść i nie dzielić się z nikim, wiedzą, że gdy zaczynam się dzielić, zwykle oddaję im niemal całe moje jedzenie. Jestem wzruszona, bo wiem ile pracy go kosztowało, by na to zarobić.
Nie od początku tacy byli. Z początku ciężko było mi do nich trafić, nasza relacja była bardziej jednostronna, to my przyjeżdżaliśmy dawać, to nam na nich zależało. Jednak z czasem zaczęło to się zmieniać i ci chłopcy, z początku twardzi i nieprzystępni, troszczą się o mnie coraz bardziej, zawsze mnie tym rozczulając.
Rozmawiamy. Śmiejemy się. Dzisiejszy wieczór jest spokojny. Zwykle chłopcy pracują do późna, przychodzą usiąść z nami na jakiś czas, a potem wracają do przenosić ludziom pakunki, by zarobić pieniądze. Dziś nie są tak zabiegani, większość z nich skończyła pracę. Dzielimy przekąski, które przywieźliśmy. Włączamy muzykę. Zaczynamy tańczyć do szybkich nigeryjskich rytmów. Chłopcy pokazują mi ruchy, chcąc bym ich naśladowała. Staram się jak mogę, wywołując ogólną wesołość. Widzę, jak grupa obserwujących nas osób zaczyna się powiększać, kobiety sprzedające towary, kilkoro dzieci, przechodnie, przystają by popatrzeć na oyibo, białego człowieka, tańczącego z bezdomnymi chłopakami. Uśmiechają się szeroko. Ja uśmiecham się do nich, śmiejąc się z moimi chłopcami i śmiejąc się sama z siebie. Nie lubię być w centrum uwagi, ale tegowieczora to nie ma znaczenia, jeśli przez to mogę im zapewnić nieco rozrywki i wnieść trochę radości na ulicę, gdzie zwykle wszyscy są przepracowani, zabiegani, zmęczeni i nerwowi. Choć na tą jedną w tygodniu noc.
Tak wygląda mój typowy dzień w Nigerii, którego jeszcze nigdy nie opisałam od początku do końca, choć jestem już tu ponad trzy miesiące. Im dłużej tu jestem, tym coraz więcej ról zaczynam przyjmować w domu. Bywam przyjaciółką, siostrą, matką, nauczycielką, terapeutką… staram się być w ich życiu tym, kogo im brakuje, a brakuje im bardzo wielu osób.
Bywają dni zupełnie niezwykłe i zaskakujące, dni w których działamy na 100%, w których wiem, że właśnie po to jestem tu i teraz na misji. Ale są i dni, które są zupełnie zwyczajne. W których nic szczególnego się nie dzieje, w których wszyscy są w złym humorze, w którym chłopcy co chwilę się kłócą czy biją, w których nie chcą ze mną rozmawiać. W których nie mam już na nic siły. Ale na tym polega długoterminowa misja. By być na każde dni. I te dobre i te złe. I te wyjątkowe i te zupełnie zwyczajne. By dzielić z nimi i radość i smutek. I choć nie zawsze jest to proste, czuję, że to właśnie te najtrudniejsze momenty najbardziej wzmacniają naszą relację.
Dominika