CODZIENNOŚĆ W MURACH WIĘZIENIA PADEMBA

Ksiądz Edwin śmieje się, że to moje biuro. W rzeczywistości to nasza skromna pracownia komputerowa – miejsce, w którym każdego dnia próbujemy poradzić sobie z tym, co mamy.  Wśród kurzu, myszy i zużytych laptopów, dzieje się coś prawdziwego – rodzi się zaufanie i pasja.  

Ksiądz Edwin śmieje się, że to moje biuro. W rzeczywistości to nasza skromna pracownia komputerowa – miejsce, w którym każdego dnia próbujemy poradzić sobie z tym, co mamy. Pracownia jest jednocześnie biblioteką, czasem pracownią muzyczną, izbą przyjęć, miejscem spotkań z pracownikiem socjalnym lub prawnikiem. Biegają po niej myszy, nikt na to nie reaguje – to po prostu element tutejszej codzienności. Często zdarzają się przerwy w dostawie prądu, wtedy trzy laptopy są kompletnie bezużyteczne. W takich chwilach udostępniam więźniom swój prywatny laptop. Teoretycznie to ryzykowne, ale jestem spokojna. Ufam im. Nie przekraczają granic, nie zaglądają w moje pliki, tylko z pełnym skupieniem wykonują zadania, które im przygotowuję.

Jeśli ktoś śledzi moją misję od dawna, ten wie, że dzięki wsparciu darczyńców kupiłam drukarkę jeszcze w czasie holiday campu (kiedy miałam prywatny laptop i cztery komputery na około czterdzieścioro dzieci). Dziś ta sama drukarka ratuje nas każdego dnia – mogę drukować materiały do nauki, zadania i ćwiczenia, które więźniowie zabierają ze sobą po zajęciach. Traktują je jak coś bardzo wartościowego. Nieważne, czy poproszę o materiały z wczoraj, czy z zeszłego tygodnia – zawsze mają je przy sobie. Jeden z nich poprosił mnie kiedyś o teczkę, bo bał się, że materiały mogą się zniszczyć, poratowałam go kopertą do paczek w rozmiarze A4. Drukuję materiały z instrukcjami – do nauki i ćwiczeń. Zawsze powiększam czcionkę, bo część więźniów ma problemy ze wzrokiem. Dla nich też ustawiłam większe elementy interfejsu na laptopach. To niby drobiazg, ale dzięki temu mogą uczyć się wygodniej. Laptopy, którymi dysponujemy, to jedenaście zużytych HP–ków. Trzy nie działają bez zasilania, w dwóch jest problem z pojedynczymi znakami na klawiaturze – są uszkodzone, w kilku nie działa touchpad. W najgorszym stanie jest laptop “nauczycielski” – jest reprezentantem wszystkich wymienionych problemów. Od 2021 roku nikt nie aktualizował systemu. W pierwszym tygodniu zajęć wystąpiłam o pozwolenia na wyniesienie sprzętu poza mury więzienia, by przeprowadzić serwis. Cały weekend spędziłam nad laptopami – aktualizacja systemu, BIOSu, sterowników, konfiguracja klawiatury – by wciskane znaki się zgadzały, skan systemu, instalacja kilku użytecznych programów, czyszczenie sprzętu też fizycznie (był oblepiony pyłem i kurzem). Pracowałam do późna w nocy, czasem do drugiej. Skoro piszę już o sprzęcie, który wymaga troski – projektor, czyli kolejny rekwizyt. Mówiono mi, że problemem jest kabel HDMI, szybko to zweryfikowałam z moim prywatnym kablem i raczej mamy do czynienia z mechanicznym uszkodzeniem portu. Codziennie noszę więc ze sobą prywatny laptop, prywatny mini projektor, kabel HDMI i teczkę z materiałami. Do więzienia wychodzę bez telefonu, bo wnieść go nie wolno. Każdorazowo przy wejściu przechodzę kontrolę osobistą i przeszukanie plecaka, wypełniam ewidencję co do minuty.  Nie mogę poruszać się po więzieniu sama, zawsze towarzyszy mi ktoś z personelu. To zasada – Pademba to więzienie dla mężczyzn, więc taka ostrożność jest potrzebna. Ale nigdy nie czułam się tam zagrożona. Spotykam nie tylko uczestników moich zajęć, ale też osadzonych pracujących w innych częściach więzienia, przebywających na spacerniaku, uczęszczających na Mszę Świętą w piątek. Wiele osób stąd mówi mi „be safe”, a ja naprawdę czuję się bezpiecznie. Więźniowie traktują mnie z szacunkiem, wołają mi „mama” (to oznaka zaufania, nie przywara za matkowanie), „sister”, czasem „Emi” lub „Aminata”, bywa, że ktoś wyznaje uczucia – wtedy wszyscy się śmiejemy. To miejsce nie jest wolne od przemocy – czasem słyszę kłótnie zza ścian, czasem widzę strażników lub więźniów poobijanych, ale nigdy nie byłam świadkiem agresji. 

Prowadzę dwie grupy więźniów po dziesięć osób i trzecią – dla strażników. Więźniowie nie uczestniczyli w lekcjach przez siedem miesięcy, znalezienie nauczyciela było dużym problemem. Wcześniej strażnicy nie mieli w ogóle zajęć i perspektyw na takie zajęcia. Grupa dla strażników powstała spontanicznie – zapytali w trzecim dniu moich zajęć z więźniami, czy mogą dołączyć. W obu grupach nie miałam wolnych miejsc, więc zaproponowałam, że utworzę im odrębną grupę. Z tej inicjatywy szczególnie się cieszę, że udało się coś zmienić – ich kierownik też planuje do nas dołączyć, tylko ciężko mu jeszcze pogodzić zajęcia z obowiązkami.

Wkładam w te zajęcia całe serce. Materiały przygotowuję wieczorami, czasem nocami. Kiedy padam ze zmęczenia, przesuwam budzik na 5:00, żeby jeszcze przed poranną Mszą dopisać coś, uzupełnić, wydrukować. Pracuję nad nimi wtedy, gdy kończą się moje obowiązki wolontariusza i wspólnotowe spotkania. Czasem czuję zmęczenie, ale wiem, że warto. Oni naprawdę chcą się uczyć, naprawdę to doceniają. I czasem potrafią zaskoczyć w sposób, który rozczula.

Pewnego dnia zaplanowałam dla nich zadanie: stworzyć własny certyfikat uczestnictwa w kursie podstawy MS Word. Pracowali z ogromnym zaangażowaniem. Na kolejne zajęcia przyniosłam część certyfikatów wydrukowanych – tylko część, bo skończył się toner. Widziałam wtedy prawdziwą dumę. Reszta, która musiała poczekać, po ukończeniu bieżących zadań poprawiała projekty i prosiła o wydruk. Dopytywali, czy zgrałam certyfikaty po wprowadzonych zmianach, kiedy je dostaną i dopisywali notatki na listach obecności, żebym pamiętała. Oczywiście doczekali się ich po kilku dniach.

Kilka tygodni temu przynieśli mi list. Napisany nie w krio (lokalny język) a po angielsku, przez jednego z nich, w imieniu całej grupy. Dużo w nim było wdzięczności, ale też bólu – o życiu w więzieniu, o potrzebie wsparcia. Przekazała mi go Alice, nasz pracownik socjalny, która często siada z boku podczas zajęć, słucha, uczy się razem z nami. Druga – też Aminata, również jest z nami. Obie stały się częścią tej naszej małej klasy.

 

Wcześniej był też inny gest – więzień, który przyniósł mi książeczkę z modlitwami. Na pierwszej stronie napisał dedykację dla mnie. Nie przyjęłam jej, choć to był piękny gest. Nie dlatego, że nie chciałam, ale czułam, że ta książeczka może być jego światłem, czymś, co rozjaśnia mu trudne dni. Wiem, że jego mama nie żyje, że wszystko, co ma, to wiara i myśl o córce.

 

Zdarza się, że na potrzeby jakiegoś zadania proszę więźniów o napisanie 3-5 zdań – cokolwiek przyjdzie im do głowy. To dla mnie okno do ich świata. Często piszą o marzeniach, ale i o mnie, o zajęciach. To dla mnie ogromny feedback – widzę, że te spotkania coś w nich budują.

Pierwsze zajęcia zaczęłam od prostego testu poziomującego – zadania teoretyczne i praktyczne. Naprawdę podstawowe zagadnienia, takie jak części komputera, najpopularniejsze ikony, pisanie i formatowanie tekstu w MS Word, wstawienia tabeli lub kształtu. Wtedy to było dla nich trudne. Teraz sami poprosili mnie, żebym przygotowała im egzamin. Oni czują, że weszli na zdecydowanie wyższy poziom, że potrafią o wiele więcej i chcą to udowodnić tym egzaminem. Księża byli zaskoczeni, że to ich pomysł. Ksiądz Dela powiedział, że jestem apostołem więzienia. Pod koniec października faktycznie przeprowadzę egzamin – praktyczny, obejmujący już bardziej zaawansowane zagadnienia.

Codziennie widzę, że ich determinacja jest ogromna. Nawet po zajęciach chcą się uczyć i pomagać innym więźniom. Przekazują dalej to, czego sami się nauczyli. Zostają, żeby dopytać o Worda, Excela czy programy do grafiki komputerowej. Niektórzy odręcznie spisują też dodatkowe notatki z zajęć, wśród nich jest jeden, który chce w przyszłości zrobić studia informatyczne. Ich pasja i zaangażowanie codziennie mnie zaskakują i motywują. Nasza pracownia staje się nie tylko salą lekcyjną, ale przestrzenią pasji i wzajemnego wsparcia. Dzielą się ze mną swoimi aspiracjami, część chce być grafikiem komputerowym, dla nich zainstalowałam programy graficzne. Jeden z więźniów pisze książkę „Many voices”. Ustaliliśmy, że zacznie ją przepisywać na laptop, widziałam już przedmowę i pierwsze strony – jestem ciekawa tej publikacji. Myślę, że ma literacki talent. Spędził 8-9 lat tutaj w Pademba, w książce odnosi się również do tego okresu. Jest ambitny, chciałby zdać egzaminy po opuszczeniu więzienia i wydać tę książkę. Pomagam mu z materiałami do egzaminów WASSCE, aby miał się z czym przygotowywać (te egzaminy to taki nasz odpowiednik matury) i wspieram go przy pracy nad książką.

W porze obiadu wydawana jest też woda w małych foliowych woreczkach. Kiedyś po zajęciach poprosiłam o wodę i od tego czasu więźniowie sami pilnują, bym zawsze ją dostała. Po zajęciach z pierwszą grupą jeden z nich przynosi mi woreczek wody. Zawsze ten sam gest: cichy, dyskretny, ale dla mnie pełen znaczenia.

Każdego dnia zajęcia zaczynamy modlitwą. Najpierw modlą się chrześcijanie, potem muzułmanie. Stoimy razem w kręgu, modlimy się wspólnie. To dzieje się naturalnie – prawdziwa tolerancja, jakiej nie widziałam w żadnym innym miejscu. 

Msza Święta jest raz w tygodniu – w piątki. Jeden z więźniów zapytał, czy zdobędę dla nich kilka różańców, ponieważ chcą się razem modlić, a tylko on ma różaniec. Zgodziłam się oczywiście – jest to możliwe dzięki Domu Pięknej Miłości, za sprawą ich zaangażowania wciąż mogę odpowiadać na prośby o różańce. Upewniłam się też, że różańce zostaną potraktowane jako dozwolone przedmioty.

 

…I myślę sobie, że może właśnie o to w tym wszystkim chodzi – o te małe gesty, o wzajemne zaufanie, o kawałek świata, który choć obity i szorstki, potrafi być piękny. 

Więzienie jest jak małe miasteczko: ma kościół, szkołę, punkt medyczny, kuchnię, boisko. Podzielone jest na bloki, by unikać konfliktów. W tym mikroświecie spędzam poranki i popołudnia, od poniedziałku do piątku. I to właśnie tam, w tej codziennej prostocie, wśród kurzu, myszy i zużytych laptopów, dzieje się coś prawdziwego – choć świat dookoła bywa surowy, tu rodzi się zaufanie i pasja.  

W Sierra Leone brak pracy i skrajna bieda popychają młodych ludzi do życia na marginesie prawa. W efekcie trafiają do Pademba Road Prison we Freetown, więzienia znanego z ciasnych i nieprzyjaznych warunków. Obecnie w Pademba przebywa blisko 1700 więźniów (statystyka z 18.10.2025). Wielu z osadzonych urodziło się w czasie dziesięcioletniej wojny domowej w Sierra Leone (1991–2001). Podczas konfliktu młodzi ludzie byli często rekrutowani i szkoleni przez watażków do popełniania okrutnych czynów – brutalnych okaleczeń i egzekucji. Kiedy wojna się zakończyła, sieroty i zdemobilizowani młodzi bojownicy zostali pozostawieni sami sobie na ulicach. Bez wykształcenia i kwalifikacji stali się częścią narastającego problemu bezrobocia i przestępczości wśród młodzieży. Edukacja ma dla osadzonych ogromne znaczenie, daje im nadzieję na lepszą przyszłość po wyjściu na wolność. Nasze wspólne codzienne zmagania to nie tylko krok ku rozwojowi umiejętności, ale też ku poczuciu własnej wartości, możliwości marzeń i nadziei. Właśnie w tym miejscu wyraźnie widzę, że każdy człowiek ma w sobie potencjał do zmiany, jeśli tylko ktoś da mu szansę. W miejscu, gdzie większość widzi jedynie mury i kratę, ja widzę twarze ludzi, którzy chcą się uczyć, wierzyć i zmieniać swoje życie.

 

Emi / Aminata