BY BYLI JEDNO …

W ostatnim czasie, w Kościele, w czytaniach i wielu kazaniach usłyszeć mogliśmy o jedności, o pojednaniu, do którego wzywa nas Chrystus. Pięknie złożyło się to z Dniem Zjednoczenia w Liberii, który jako element polityki integracyjnej kraju jest świętowane od ponad sześćdziesięciu lat.
Rok szkolny powoli dobiega końca. Przekonali się o tym nasi uczniowie. Kilka dni temu odbyły się egzaminy kończące piąty już okres oceniania, co wiąże się z rozpoczęciem ostatniego już, szóstego okresu, który w rzeczywistości składa się wyłącznie z dwóch/trzech tygodni nauki, po których nastąpi czas ostatnich sprawdzianów, rocznych, i wystawiania ocen. W tym samym czasie odbyły się też dużo poważniejsze egzaminy.
Uczniowie klasy 12 podeszli do egzaminów WASSCE. Jest w pewnym sensie odpowiednik naszej matury, z tą różnicą, że jest to egzamin obowiązujący w wielu różnych krajach. WAEC czyli zachodnioafrykański odpowiednik CKE nadzoruje egzaminy w Nigerii, Sierra-Leone, Gambii, Ghanie czy właśnie w Liberii. Widmo kończącego się roku szkolnego, a dla niektórych całej szkolnej edukacji już nad nad nami wisi. Czasu zostało niewiele, a przecież jeszcze tak wiele chciałoby się zrobić.
Egzaminy, zarówno te kończące okres oceniania, jak i te kończące naukę dla dwunasto-klasistów nie były jednak jedynymi ważnymi wydarzeniami, które miały miejsce w ostatnim czasie. Egzaminy wypadły bowiem między dwoma bardzo ważnymi wydarzeniami.
Czternastego maja, a więc dokładnie na dzień przed egzaminami miało miejsce jedno z najważniejszych wydarzeń w ciągu całego roku w liberyjskim kalendarzu. Święto Zjednoczenia, a właściwie National Unification Day to święto narodowe szczególnej wagi. Historia Liberii znacząco różni się od historii nie tylko narodów europejskich. Kraj ten swoją niepodległość uzyskał już w 1847 roku i natychmiast stał się republiką, co jest precedensem, bo reszta Afryki będzie czekała na ten moment jeszcze całe dekady. Pierwszy będzie Egipt w 1922 roku, jednak reszta Afryki czekać będzie na wybuch II Wojny Światowej.
Niestety jednak na deklaracji niepodległości problemy Liberii się nie skończyły. Od tego czasu zaczął się kreślić wyraźny podział na ludność wywodzącą się od byłych amerykańskich niewolników, którzy stworzyli państwo pod siebie, uciskając i wykluczając rdzenną ludność. Ostatecznie doprowadziło to do napięć, które doprowadziły do licznych konfliktów, między innymi (choć nie bezpośrednio) do wojny w Liberii w latach 1989-2003. Konflikt w dużej mierze dotknął właśnie hrabstwa Nimba i leżącej w nim Tappity, doprowadzając między innymi do rezygnacji Salezjanów z Misji w tym miejscu, jak i w Zwedru (do tego drugiego do dziś nie wrócili). Święto to ustanowione już 1960 roku, ma być elementem jednoczenia Liberyjczyków. Podział kraju, nie tylko etniczny, widać do dzisiaj. Wciąż w wielu aspektach słowo Liberia ogranicza się jedynie do Monrowii, a więc liberyjskiej stolicy.
Drugie, nie mniej ważne, było już święto religijne, kościelne. Święto Maryi Wspomożycielki Wiernych, to być może najważniejsze święto dla rodziny salezjańskiej. Sam tytuł wspomożycielki, jest imieniem szkoły salezjańskiej w New Matadi, w Monrowii. To właśnie w New Matadi miały miejsce kluczowe dla nas obchody tego święta.
O tym, że wybieramy się do Matadi, wiedzieliśmy od dawna. Uczniom na pewno na tym bardzo zależało. Szczególnie tym, którzy grają w szkolnej orkiestrze, bo była to dla nich pierwsza okazja by zaprezentować się poza Tappitą, od kiedy orkiestra została utworzona. Niestety chęci, to nie to samo, co możliwości. Tak naprawdę do ostatniego dnia nasza wycieczka do Monrowii wisiała na włosku, bo większość uczniów spóźniała się z płatnością za transport, a szkoły nie stać na sfinansowanie wycieczki. Ostatecznie jednak się udało… z tym, że nie wszystko.
Po uprzednim zamieszaniu z busem, którego personel szkoły nie zaczął umawiać i ustaleniu, że będzie trzeba opłacić paliwo za przejazd z Sacleipea do Tappity, bo firma przewoźnicza przewiduje wyłącznie trasę Sacleipea-Monrowia, dowiedzieliśmy się, że pojawiły się problemy, w wyniku, których autobus mógł do nas dotrzeć dopiero o 12. Później dwunasta zmieniła się w piętnastą, żeby później zmienić się w “jesteśmy w drodze”, z tym, że nikt nie wiedział, o której autobus dojedzie. Ostatecznie dojechał o 20, po zmierzchu i wtedy mogliśmy ruszyć.
W związku z tak późnym wyruszeniem, zatrzymaliśmy się na krótki nocleg w Gbarng’dze, czyli siedzibie biskupa naszej diecezji. Mimo początkowych planów, by dojechać już wieczorem w środę, w Monrowii zameldowaliśmy się około dziewiątej rano w czwartek.
Pierwszy dzień nie przyniósł właściwie nic ciekawego. Dość duże zamieszanie spowodowane brakiem odpowiednich warunków dla dzieci z Tappity i potrzeba sprawnej reorganizacji pochłonęła cały dzień księdza Alberta, który chciał przede wszystkim zadbać o dobry pobyt uczniów St. Francis. Jak się później dowiedziałem, dodatkowo bolały go słowa uczniów, którzy skarżyli się, że nie czują się przyjęci. Mogli się zatem znów poczuć jak ludność z “prowincji”, odepchnięta przez stołeczną. Musiało to być dla niego szczególnie trudne, bo sam pochodzi właśnie z Matadi i to właśnie przez Matadi został Salezjaninem. Podkreślał później, że przecież tworzymy jedną rodzinę salezjańską, że są to szkoły siostrzane, więc bardzo zależało mu, abyśmy przyjechali, żeby uczniowie mogli się zintegrować.
Następnego dnia było już znacznie lepiej. W celu lepszej integracji, w czasie porannej mszy, uczniowie zostali posadzeni razem, wymieszani w ławkach, tak aby ci z Tappity, usiedli z tymi z Monrowiii nawiązali przyjaźnie. Następnie udaliśmy się na paradę. Już tutaj spotkało mnie bardzo pozytywne zaskoczenie, bo to właśnie orkiestra z St Francis zagrała na początku, jeszcze przed wyruszeniem na ulicę. Parada była naprawdę długa, kilkugodzinna, ale też bardzo imponująca przez ulicę Matadi. Dużo dalej niż chociażby w paradzie w czasie Summer Campu. Wyczuć było można, że uczniowie z St. Francis czują się już dużo swobodniej, więc pewna początkowa bariera została przełamana.
Po południu ruszyliśmy z ks. Albertem na krótką wycieczkę po Monrowii. Ten element naszego wyjazdu był również bardzo istotny dla księdza. We wcześniejszych rozmowach mówił mi, że bardzo mu na tym zależy, bo uczniowie z Tappity w dużej mierze, nigdy nie mieli okazji zobaczyć Monrowii.Wielu z nich nigdy nie opuszczało samej Tappity, a jeżeli już, to w najlepszym przypadku do Ganty, w której dużo łatwiej zrobić zakupy.
Głównym punktem naszej wycieczki była plaża PHP, na której znajduje się Plac Jedności. Byliśmy tam już z animatorami podczas SYM, ale tym razem była to możliwość na pokazania miejsca również naszym uczniom. Ks. Albert oprowadził nas tłumacząc znaczenie tego miejsca. A jest ono nietuzinkowe, to właśnie tu, w 1980 roku na rozkaz Samuela Doe zostali rozstrzelani ministrowie rządu Williama Tolberta. Wydarzenie to jako element krwawego przewrotu było preludium do późniejszej wojny. Były już prezydent George Weah, postanowił otworzyć tu plac, aby stworzyć miejsce, które daje możliwość integracji Liberyjczykom. Chciał w ten sposób zmienić znaczenie tego miejsca z symbolu podziałów i nienawiści na symbol jedności.
Miejscem kluczowym placu jest flaga Liberii od której odchodzą liny łączące ją z czterema blokami skalnymi, które symbolizują ludność Liberii, trzy bloki, jako trzy grupy etniczne (w których skład wchodzi łącznie szesnaście plemion) i jeden dla ludności kongo, potomków amerykańskich niewolników, historycznej elity kraju.
Przebieg parady i późniejsze odwiedziny na Placu Jedności przypomniały mi o ostatnich czytaniach i kazaniach, w których Kościół zachęcał do bycia jednością. Jednością w ramach Kościoła, ciała Chrystusowego. Tej jedności potrzebują jednak także Narody. Głębokie podziały wśród Liberyjczyków nie pozwalają krajowi iść do przodu. Jest jednak nadzieja, a tę podsycają Salezjanie. Wydarzenia takie SYM, czy właśnie ostatnie obchody Maryi Wspomożycielki, dają możliwość budowania tej jedności przynajmniej w ramach rodziny salezjańskiej, a kto wie, może później rozrośnie się to dalej, na cały naród. Trzeba mieć nadzieję, że jeśli dobry przykład zostanie pokazany, to wielu wkrótce zanim pójdzie. Pozostaje tylko modlić się “by byli jedno”.
Piotr