BÓG SIĘ NIE MYLI
Minęły już 2 tygodnie od kiedy wylądowałam na lotnisku w Banjulu, stolicy znajomej mi już Gambii, i z ulgą odnalazłam moich przyjaciół czekających już na mnie przy wejściu. Księża powitali mnie z wielką radością, już po raz trzeci w przeciągu ostatnich 2 lat w swoim domu w wiosce Kunkujang Mariama. Wyściskali mnie, a ksiądz Carlos 2 wziął moją twarz w swoje dłonie i przyjrzał mi się uważnie zanim zamknął mnie w uścisku. Poczułam, że tytuł „father”, w dosłownym tłumaczeniu ojciec, którym określa się tu księży ma jak największą słuszność. Poczułam się jak powracająca do domu córka.
Szybko okazało się, że nie będę miała czasu na nudę. Ksiądz Carlos 2 wyjechał w dwie godziny po moim przyjeździe, zostawiając księdza Peace’a i Carlosa 1 samych na całą parafię składającą się z 14 wiosek. Przejęłam jego obowiązki z radością, jako że głównym jego zajęciem jest oratorium, praca z dziećmi i młodzieżą. Pierwszy tydzień spędziłam, zwiedzając zakamarki Youth Centre, czyli oratorium, poznając imiona dzieci i przypominając sobie wszystkich animatorów. Wielu z nich zniknęło gdzieś w międzyczasie, przez co boisko i plac zabaw nieco opustoszały. Z każdym dniem pracy dzieci pojawiało się coraz więcej. Szybko zauważyłam, że nawet ja zaczynam się nudzić jednostajnymi zabawami, a w głowie urodził mi się szybki plan – tygodniowy grafik oratorium.
Dla jasności dodam, że oratorium to świetlica dla dzieci, jedyna w swoim rodzaju, zaopatrzona w jedyny plac zabaw jaki kiedykolwiek widziałam w Gambii, w kilka boisk, wiele piłek, toalety, które tutaj również stanowią luksus oraz hol z profesjonalnym systemem nagłośnienia. Pola do działania miałam zatem wiele. Otwarcie holu jest ustalone na godzinę 16.00, ale ciężko tam znaleźć dzieciaki przed 16.30. Tak więc wedle mojego nowego pomysłu i za przyzwoleniem księży, każdego dnia robimy coś innego w oratorium. Wtorek jest na skakanki i frisbee, środa na rysowanie, czwartek na zabawy kredą, piątek na zajęcia artystyczne, a sobota na seans filmowy. Oprócz tego codziennie robimy pół godziny tańców od 17.30. W ten sposób czas zaczął mijać aż za szybko.
Niedługo potem nadszedł czas przyjazdu grupy uczniów Salezu w ramach szkolnego wolontariatu misyjnego. Cieszyłam się na ich przyjazd, ale nie przeszkadzał mi mój samotny pobyt, bo nigdy tak naprawdę nie czułam się samotna. Chociaż księża w natłoku pracy zawsze gdzieś znikali, wokół mnie było mnóstwo ludzi, których mogę spokojnie nazwać przyjaciółmi. Dzieci za każdym razem wykrzykują moje imię na powitanie, a ilości mango oraz nerkowców, które od nich dostałam starczyłyby mi na cały pobyt. Odwiedziłam siostry pracujące ramię w ramię z księżmi, nadrobiłam czas z animatorami i poznałam wiele nowych cudownych ludzi. Bóg cały czas ma mnie w opiece i dba, żebym była częścią wspólnoty, którą tworzymy tutaj całą wioską. Moim osobistym sukcesem było zaproszenie do przysiąścia się pod drzewem, czyli głównym miejscem spotkań wioski, które z chęcią przyjęłam.
Z grupą z Salezu nie mam jak się nudzić, chociażbym chciała. Urodziny, montowanie trampoliny, sprzątanie, tłumaczenie przemów, pieczenie ciasta urodzinowego, uroczystość pierwszej komunii czy chociażby wypad na plażę zajmują tak bardzo moją głowę, że gdyby nie harmonogram oratorium nie wiedziałabym jaki jest dzień tygodnia. Nigdy nie sądziłam, że tak prosto może wyglądać moje życie i jestem bardzo wdzięczna Bogu za tą szansę i opiekę.
Dziękuję za wszystkie modlitwy i słowa wsparcia! Mam nadzieję, że Wasze dni są równie owocne 😊
Ela