BO TY JESTEŚ ZE MNĄ

Dzisiaj minął mój czwarty i jednocześnie najbardziej wymagający tydzień w Gambii. Gdyby nie Bóg nie udałoby mi się przetrwać. Poważnie. A teraz od początku.

Wyjechaliśmy z samego rana 26 lipca spod Youth Centre małym, cudem trzymającym się w całości busem, nie wiedząc jeszcze, co czeka nas u celu podróży. Siedmiogodzinna wyprawa do Thies w Senegalu, przerwana tylko przez podróż promem oraz przejście graniczne, minęła w atmosferze typowej tutaj głośnej radości. Jak się szybko okazało sen jest w Afryce przereklamowany, więc ani w autobusie, ani na miejscu zbyt wiele go nie złapaliśmy.

Szkoła w Thies nie jest za duża, ale wystarczyła, żeby na podłodze w klasach zmieściło się około setki młodych ludzi, przyjeżdżających na forum Salezjańskiego Ruchu Młodych z Dakaru, Tambakundy, Kunkujang i samego Thies. Mój materac leży obok poznanej przeze mnie tego samego dnia Andresi, która szybko staje się jedną z moich bliższych przyjaciółek.

Każdy dzień w Thies to dla nas nowe wyzwanie. Po pierwsze Senegal to kraj frankofoński, w którym po angielsku, podobnie jak we Francji, mówią tylko wybrańcy. Z kolei w Gambii mało kto mówi po francusku. Obie grupy mogą się porozumiewać w wolof, którego z kolei nie znamy my. Jak możecie się domyślić dyskusje w grupach wyglądały ciekawie.

Drugą przeszkodą do pokonania są odmienne od naszych preferencji warunki higieniczne. Toaleta damska, zupełnie jak prysznic, nie zachęcają do użycia głównie przez brak bieżącej wody. Noszenie wiadra z wodą 20 metrów za każdym razem, kiedy chce się skorzystać z łazienki staje się naszym osobistym koszmarem.

Codziennie program dostarcza nam ogrom wrażeń. Czy to dyskusja, wykład, praca w grupach, turniej sportowy, podsumowanie dnia, sprzątanie toalet, czy wieczorne oglądanie filmu. Od 7.00 do 2.00 szybko mija nam czas i tylko coraz większe zmęczenie brakiem snu pomaga nam ustalić, ile dni minęło naprawdę. Ludzie wokół są wspaniali. Chętni do rozmowy, zdjęć, zjadania naszych ciastek i otwarci na nowe piosenki czy gry. Aż ciężko uwierzyć, że tak łatwo można wejść w społeczność. Trzymają nas za ręce, kiedy idziemy na miasto, nie pozwalając nam się zgubić i zapraszają do swoich rozmów.

Prywatność najwyraźniej zostawiłam w pokoju w Kunkujang, bo tutaj coś takiego nie istnieje. Moje buty zostały zaanektowane przez moją sąsiadkę po prawej stronie materaca, która również czasem i jego pożyczała, śpiąc na mnie w nocy. Przebieramy się w pokoju z pootwieranymi drzwiami i oknami a pod prysznic idziemy przez środek placu i boiska w samych ręcznikach. W pewnym momencie jedna dziewczyna z Senegalu dosłownie zjada ciastko, które mam w buzi. Bardziej po afrykańsku już chyba się nie da.

W naszej grupie gambijskiej więzi też mocno się zacieśniły. Andresia pomaga nam z wiadrami wody, a codziennie rano z innymi dziewczynami przynosimy dla wszystkich kubki do śniadania. Wspólnie przygotowujemy pokaz naszej grupy z Gambii, śpiewamy pieśni i czytamy modlitwy. Każdego dnia budzę się w ogromnej rodzinie, do której dostałam się całkiem przypadkiem i zasypiam wciśnięta między nią. Dzielimy razem wszystko, nawet zmęczenie i… choroby.

Dni forum mijają w mgnieniu oka i zanim się obejrzymy, jesteśmy w Dakarze. Duże miasto przypomina mi o domu, o nim, bo zdecydowanie wygląda inaczej. Spod African Renaissance Monument, czyli wielkiego 52-metrowego Pomnika Rodziny, widać te piękne oraz te podniszczone budynki ogromnego miasta. Przejeżdżając w stronę salezjańskiej szkoły i naszego noclegu, zauważam nawet KFC. Wieczorem włamuję się na dach, gdzie widok w połączeniu z lekkim wiatrem dają mi drobną ulgę po tygodniu nowych doświadczeń. Odgłosy miasta przypominają mi o domu i pozwalają uspokoić myśli. Zadziwiające, jak widok wielu budynków może być tak znajomy dla mnie, a tak zachwycający dla animatorów z Gambii. Większość z nich po raz pierwszy tego dnia zobaczyła pociąg.

Nasza podróż powrotna zajmuje aż 14 godzin, przez ciągłe postoje spowodowane stanem zdrowotnym naszej grupy. Jak dzielić się wszystkim, to na całego, więc i zatrucie pokarmowe ma każdy z nas. W ten oto sposób około godziny 20.00 docieramy do Kunkujang.

Muszę przyznać, że życie w Thies było bardzo wymagające. Nie raz, gdyby nie polecony mi przez ks. Babiaka fragment Psalmu 23 „Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”, rozpłakałabym się tam na środku i zwinęła w kłębek. Dziękuję Ci, Boże, za Twoje wsparcie, bo nie byłabym w stanie tak bardzo cieszyć się tymi dniami i tymi ludźmi w pozycji embrionalnej cała we łzach. Mimo wszelkich trudności, wyjazd był jednym z najbardziej wartościowych doświadczeń w moim życiu i jednocześnie najdalszymi rekolekcjami jakie przeżyłam. Nie zamieniłabym tego doświadczenia na żadne inne. Z wielu nowych refleksji jedna uderzyła mnie najmocniej. Jestem bardziej świadoma niż kiedykolwiek wcześniej, że najtrudniejsze co przyjdzie mi tutaj zrobić to rozstać się z tymi ludźmi, z moją gambijską rodziną.

Ela