BANGLADESZ: punkt pierwszej pomocy
Bycie misjonarzem w Bangladeszu jest trudne. W kraju panuje nie tylko ogromna bieda, lecz także napięcia polityczne, które czasami przybierają na sile. Lęk o życie może wtedy paraliżować. Śmierć przychodzi niespodziewanie i szybko. Zabijano na drodze i miejscach publicznych. Strzał w plecy podczas jazdy na motorze nie dawał możliwości obrony i ucieczki. W 2018 roku były łapanki na obcokrajowców. W jednej restauracji zabito wszystkich, tych którzy nie znali odpowiedzi na pytanie o Koran. Nie był to pierwszy taki zamach. Więc restauracje i miejsca dla obcokrajowców są bardzo dobrze pilnowane oraz kontrolowane. W tej atmosferze przez długi czas pracował ks. Paweł. Mimo zagrożenia i obaw nie zdecydował się na wyjazd z kraju. Pozostał z ludźmi, którym pomagał. Odważył się do codziennego podejmowania ryzyka.
W tym roku po zamachach na Sri Lance w Bangladeszu sytuacja po raz kolejny stała się napięta. Choć w mediach nie mówiono o tym ataku, to jednak Bengalczycy wiedzieli o tym, co się wydarzyło. Wiele instytucji, miejsc, kościołów, w tym placówki misyjne były jeszcze uważniej strzeżone.
Ksiądz Paweł nie narzeka na warunki w jakich żyje i na codzienne trudności. Pewnej niedzieli planował wyjazd do kilku okolicznych wiosek. Podczas wizyty w pierwszej zaczął padać deszcz. Ks. Paweł postanowił wracać do Joypurhat. W czasie powrotu deszcz stawał się coraz bardziej intensywniejszy. Przyszła ulewa. Jazda na czerwonym motorze stała się niemożliwa. Jedynie konary drzew dały trochę schronienia. Przez godzinę misjonarz czekał aż przestanie tak intensywnie padać. Po powrocie na placówkę misyjną ks. Paweł uporządkował dokumenty w biurze i resztę niedzielnego popołudnia postanowił dobrze wykorzystać. Poszedł do pobliskich slumsów odwiedzić swoich parafian. Porozmawiać. Dowiedzieć się, czy czegoś nie potrzebują. Mieszkają tam ludzie ze szczepu Mahalii, w większości to chrześcijanie. Ich sytuacja jest trudna, bo należą do biednego plemienia. Zajmują się wyplataniem i sprzedażą bambusowych koszy. Nie jest to bardzo dochodowe zajęcie, ale pozwala im przeżyć dzień. Niestety nie stać ich już na leczenie lub posłanie dziecka do szkoły. Nie potrafią też oszczędzać. To co zarobią, wydadzą od razu.
Teren, na którym postawili swój dom w slumsach nie należy do nich. Trudno w takich miejscach mówić o własności i wykupie ziemi. Ludzie tam zajmują wolne miejsca i zaczynają się osiedlać. Po latach właściciel części ziemi, gdzie są teraz slumsy, wymusza na ludziach, by opuścili ten teren. Ludzie mogą zostać pozbawieni nawet blaszanego domu, który składa się z jednego lub dwóch ciasnych pomieszczeń.
W tym roku ks. Paweł poprosił o wsparcie trzech najbardziej potrzebujących rodzin, które nie miały domu. W styczniu dzięki Darczyńcom salezjanie kupili ziemię, a w kwietniu trzy rodziny wprowadziły się do nowych domów. Ks. Paweł pomaga w realizacji projektów, budowie czy remoncie. Wie, że bez wsparcia Ci ludzie mogliby poddać się i żyć bez perspektyw. Pod koniec września na jednej z wiosek budowano studnie. Misjonarz rano pojechał zobaczyć, jak wyglądają prace i czy wszystko idzie zgodnie z planem. Potem miał spotkania, obowiązki na placówce misyjnej, wizyty gości. Po południu po raz kolejny jedzie zobaczyć postępy prac przy studni. Okazuje się, że brakuje 50 cegieł i worka cementu. Ks. Paweł nie odkłada udzielenia pomocy. Jedzie do sklepów w Joypurhat, kupuje potrzebne rzeczy i wraca na wioskę. Wie, że inaczej dokończenie studni trwałoby długo, a ludzie dalej skazani byliby na picie brudnej wody.
Jedną z pilnych potrzeb w Bangladeszu jest leczenie. Ludzi mieszkających w slumsach nie stać na opłacenie lekarza i lekarstw. Na wioskach dochodzi jeszcze koszt dojazdu do miasta. To ludzie skrajnie biedni, bez pracy, zostawieni sami sobie. Państwo się nimi nie interesuje, nikt nie dba o ich potrzeby. Z pomocą idzie ks. Paweł. Odwiedzając swoich parafian pyta o ich zdrowie i potrzeby, a osoby, które przychodzą do niego na placówkę misyjną i proszą o pomoc zostają zawsze wysłuchane, a także otrzymują wsparcie. Codziennie można zobaczyć ludzi pukających do drzwi misji. Przychodzą, bo wiedzą, że tutaj zostaną przyjęci. Mają poczucie, że to miejsce jest dla nich. Czasami proszą tylko o poradę, bo nie wiedzą co im może dolegać i co mogą z tym zrobić. Czasem z momentem przekroczenia przez nich bramy misji zaczyna się walka o ich życie i zdrowie. Liczy się wtedy każda chwila. Tak było w przypadku chłopca, którego potrącił samochód ciężarowy. Na jednej z wiosek chłopiec wybiegł na drogę, która znajdowała się blisko ich domostw. Kierowca nie zachował ostrożności, uderzył dziecko i uciekł. Nie zatrzymał się, żeby udzielić pomocy. Z głowy chłopca leciała krew, rana była poważna. Rodzice dziecka i kilka innych osób z tej wioski przybiegło na misję do ks. Pawła. Nie mieli innego miejsca, gdzie mogliby się udać i prosić o pomoc. Przybiegli z płaczem, na rękach niosąc zakrwawione dziecko. Ks. Paweł od razu podjął decyzję, żeby zabrać dziecko do szpitala. Wszystko działo się szybko. Samochód. Droga. Operacja. A potem pozostało czekanie. Przez dwa lub trzy dni dziecko było w stanie krytycznym. Lekarze nie dawali dużej nadziei. Dzięki Bogu chłopiec zaczął wracać do zdrowia. Na twarzy pozostała duża blizna po operacji i siedmiu szwach. Ale przeżył.
Potrzeb jest wiele. Ksiądz Paweł nie poddaje się i zawsze jest gotowy. Dla niego najważniejsze jest bycie z drugim człowiekiem i niesienie pomocy. Nie można koncentrować się tylko na wsparciu finansowym, a później zostawić drugiego człowieka. Pomagać to znaczy być z drugim człowiekiem. Ludzie muszą czuć się akceptowani i ważni dla misjonarza.
Autor: Magdalena Torbiczuk,
Salezjański Ośrodek Misyjny