ALONE BUT NOT LONELY I HAKUNA MATATA
Posted on |

17.09.2025 – kilka dni po wylocie Patki i chłopców z SWM Kraków wychodzę z pokoju, przy drzwiach czeka na mnie Anna (wolontariuszka z Wietnamu, która na co dzień jest w Tonj, ale spędza tydzień w Wau). Gdy były tu dziewczyny z wolontariatu warszawskiego, nigdy nie szłyśmy razem do kościoła. Wiem, że zrobiła to celowo, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo. Mimo, że wymieniamy tylko kilka zdań – czuję się komfortowo. Wychodzę z kościoła. Podchodzi do mnie brother Josh, który mieszka z księżmi salezjanami niedaleko nas. Pyta jak się czuję z tym, że zostałam sama w Wau. Mówię mu, że to trudne, ale „nie jestem lonely, tylko alone”. On mówi, że też tęskni za Danielem i Mateuszem. Wymienia ich wszystkie superlatywy. To uświadamia mi, że nie jestem w tych odczuciach sama – tyle ludzi przywiązało się tu do chłopaków i Patki, że mogą ze mną empatyzować. Życzymy sobie miłego dnia i się rozdzielamy.
Spotykam siostrę Hathorky. Pyta, czy zmarzłam w nocy i, czy mam koc w pokoju. Mówię, że nie zmarzłam, chociaż w myślach kocem bym nie pogardziła
. Ostatnie noce są chłodniejsze i pojedyncza poszewka nie spełnia swojej funkcji. Ona wyczuwa moje zagmatwanie i mówi, że da mi wieczorem. Pakuję rzeczy do szkoły i wyruszam. Somenia (jedna z prenowicjuszek, które teraz z nami mieszkają) pyta, czy jadę z nią i siostrą Hathorky do szkoły Auxilium. Mówię z bólem serca, że do dzisiaj do szkoły st. Joseph – to ostatni tydzień “wakacyjnych” półkolonii. Wychodzę z domu o 7.50, bo zaczynamy zajęcia z dziećmi o 8. Czuję dwa ciężary – pierwszy to odpowiedzialność za to, co będzie się dzisiaj działo. Pierwszy raz od przylotu do Wau będę całkowicie sama – otwieram sama szkołę, nie będzie tam nikogo innego, mam klucze do ważnych pomieszczeń, będę sama uruchamiać prąd, nie wiem ile będzie dzieci, nie ma tam za dużo osób do proszenia o pomoc – tylko Panie sprzątające nierozmawiające po angielsku. Nie czuję się na to wszystko gotowa. Przypominam sobie słowa Natki – nie muszę być silna! Daję sobie poczuć słabość. Tak – nie wierzę w siebie i nie muszę – “Iga nie musisz wszystkiego kontrolować”. Druga trudność, tym razem fizyczna – niesienie rzeczy na plecach – czuję, że moje mięśnie zaniknęły tu całkowicie. Plecak z wodą, siatka z rzutnikiem, laptop i torba unicef z rzeczami na plastykę powodują, że czuję kolejną słabość w sobie. Ten stan nie trwa długo, bo przy klinice czekają na mnie dziewczynki z zajęć. Nie dowierzam, gdy je zauważam. Skaczę z radości. Od razu się na mnie rzucają i biorą te wszystkie rzeczy. Nigdy wcześniej tu nie czekały, gdy byłam z dziewczynami z SOM-u lub z Patką. Spadły mi z nieba. Pisanie o takich przeżyciach publicznie nie jest komfortowe, ale chcę, żeby wszyscy dowiedzieli się o tych dobrych dzieciach! Wszystkie dziewczynki pytają o Marikę i Kamilę (dziewczyny z Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie, które pomagały nam tu przez tydzień pojechały już do swojego miasta – Tonj). Tak jak wcześniej z Patką (która wyruszyła do Polski 3 dni temu) – znów tłumaczę, że nie wrócą. I kolejny raz wiem, że mogą ze mną empatyzować a ja z nimi. Też się przywiązały. Tańczymy tańce integracyjne. Idę rozłożyć sprzęt. Od razu przy moim boku pojawiają się dwie pomocnice. Biorą rzutnik i laptopa – biegną z nimi pod salę, w której jest prąd. Ja w tym czasie idę go włączyć do gabinetu siostry Mai Van. Ich pomoc nie kończy się na przeniesieniu sprzętu. Wspierają mnie też przy włączaniu wszystkiego, przypinaniu kabli, wpinaniu do gniazdka. Czuję się, jakby ktoś im powiedział „Iga będzie dzisiaj sama, pomóżcie jej”. Wiem, że tak nie było. One po prostu chyba to czują. Finalnie zbiera się ich tylko 15. Zazwyczaj było około 50. Czy Pan Bóg zadbał też o to, żebym w komforcie małej grupy zaczęła samotnego holiday campa? O liczbę dzieci martwiłam się najbardziej, więc jestem za to bardzo wdzięczna. Pokazuję im kilka ruchów i bawimy się w pobraną z YouTube „Body percussion”. Są w tym serio dobre! Panie sprzątające i kucharki uwielbiają przychodzić i oglądać z nami filmy. To dla nich też jedyna okazja, żeby podładować sobie telefon w tej klasie – jedynej z prądem. Oglądamy „Króla Lwa”. Uświadamiam sobie, że to film o afrykańskich zwierzętach a w większości znają go tylko dzieci z pozostałych kontynentów. To mi się nie mieści w głowie, że one nie są świadome, kim jest Simba. Nie znają „Hakuny Mataty” i „Miłość rośnie wokół nas”. Zauważam płaczącą Jullietkę (jedną z uczennic) na scenie śmierci Mufasy. Ociera oczy swoją ścierką do wycierania krzesła i skula się. Gdy w filmie widzę smutnego po tej sytuacji Simbę, który spotyka Timona i Pumbę, myślę – przecież to jestem ja teraz. Idę chwilę załamana a nagle pojawiają się dziewczynki do pomocy. Czuję samotność – zza rogu wyskakuje mi ktoś do smalltalka. Potrzebuje przytulasa – dostaje go od siostry Mai Van. Alone but no lonely i … hakuna matata! Prowadzę artsy, gramy w siatkówkę i przychodzi czas na modlitwę końcową. Pomocnice znów chcą mnie odprowadzić pod sam dom. Powtarzam im kilkukrotnie, że dam radę. Głównie Elisabeth staje się moją perełką. Mówię jej, że jest za słodka z tą pomocą. Odpowiada “Nie ja jestem za słodka, tylko ta torba jest za ciężka, żebyś ją sama nosiła.”. Prosi o pozdrowienie Patki, jeżeli będę z nią rozmawiać. Mówię im, że je uwielbiam i macham na pożegnanie. Czuję się zaopiekowana przez … dzieci. Wychodząc na wieczorny różaniec, spotykam Somenię. Przytula mnie i mówi, że tęskniła za mną w szkole Auxilium, bo widziałyśmy się tylko rano! Alone but not lonely – myślę. Spóźniam się chwilę na kolację. Siostra Maria pyta, czy to dlatego, że rozmawiałam z mamą. Mówię, że nie – z Patką. Dopytuje co u niej. Później bierze mnie za łokieć i prosi, żebym zabrała jutro Suzan (drugą prenowicjuszkę, która tu jest) do szkoły, żeby mi pomogła. Bardzo się cieszę, bo we dwójkę będzie o wiele przyjemniej! Jak zwykle Pan Bóg zajął się mną kolejny raz i znalazł mi kogoś do pomocy. Siostra Hatorky mnie woła … stoi z obiecanym rano kocem :’’).
IGA
