Afryka razy dwa

To już mój drugi wyjazd misyjny w tym roku. Ten wyjazd jest jednak inny. Bo opuszczam Polskę z perspektywą powrotu za 8 miesięcy. Na lotnisku do ostatniej możliwej chwili, ostatniej bramki, obracam się żeby jeszcze raz popatrzeć się na swoją rodzinę, którą muszę zostawić. Na pokład samolotu wsiadam sama. To w takich chwilach mimo, że bardzo nie chcemy… w środku się coś rozrywa. Ale trzeba iść dalej. Tak przelatuje przez Monachium, Kair i ląduje w Jubie. Stojąc na lotnisku już w punkcie praktycznie końcowym, nie będę ukrywać, zapytałam się sama siebie z kilka razy czy nie zgubiłam gdzieś jakiejś klepki po drodze w swoim życiu, że zgodziłam się na coś takiego. Ba! Ja to się nawet zgłosiłam na ochotnika. Ale trzeba być twardym a nie ,,miętkim’’. To dopiero jakieś 32 sekundy tutaj a zostało do przeżycia z dobrych kilka miesięcy. Takie kryzysy to część naszych wyjazdów a przynajmniej moich. Jednak jako, że wracam tutaj po 2 miesiącach dobrze pamiętam za co kocham Afrykę. I na ten powrót wyczekiwałam każdego dnia. Przy odbieraniu bagaży dopada mnie Robert z uściskiem i szczerą radością, że jednak się nie zgubiłam mimo, że wszyscy już tak obstawiali ( po prostu ze swoim wzrostem nie wyróżniałam się w tłumie a siostry nie ukrywały, że czekały na coś większego raczej). Następny w kolejce jest Łukasz z powitalnymi ciastkami. A potem leci już samo.
Pierwsze dwa dni spędzam w Jubie. Tam zaliczyłam jedzenie czegoś co wyglądało jak jaszczurka, ale długości mojej ręki. Niestety przed jedzeniem byłam już świadoma co będzie na kolacje bo Salezjanie nie zapomnieli pochwalić się rarytasem kiedy jeszcze sobie pływało w wielkiej niebieskiej beczce. Mam czas, żeby pobyć z chłopakami (wolontariuszami SWM), obejrzeć cały ośrodek, odpocząć trochę po podróży i w środę już jestem w naszym Wau.
Od pierwszego dnia jestem w naszej szkole, w której będę pracować przez następne miesiące. Oczywiście na sam początek zapoznaje się z dziećmi, próbuje zapamiętać imiona choć kilku z nich a żeby im było łatwiej zapamiętać moje… Tłumaczę, że to jak w tej piosence: ,, Santa Mariaaa naa..” Dumna z siebie i wzbicia się na wyżyny kreatywności bo przecież teraz to już wszystkie zapamiętają… Przychodzę na drugi dzień do szkoły a co drugie krzyczy do mnie: ,, Siiisterr Santa!”. Faktycznie zapamiętały ale ja jednak może przejdę na pisanie poradników jak zostać siostrą zakonną w niecałe 24h i zahaczyć o świętość zamiast udoskonalać techniki pamięciowe.
Czy tym razem jest łatwiej?
I tak i nie… Człowiek już nie drży na te wszystkie jaszczurki, modliszki i inna robale. Ugryzienie potencjalnego nosiciela malarii nie spędza już snu z powiek a tyfus jednak można przeżyć. Jednak trafia się do innej Afryki i w każdej jej odsłonie trzeba się na nowo zakochać. Czasami przychodzi to łatwiej… a czasami potrzebujemy więcej czasu. Jedno jednak jest pewne. Za każdym razem odciśnie ślad na naszym sercu tak samo mocno.

Maria