ANIOŁ STRÓŻ
Posted on |

Z początkiem maja wróciła pora deszczowa, nieśmiało, co kilka dni pada lub występuje
przelotne burza. Deszcz przywołuje wspomnienia z początku misji: ciuchy który nie
dosychały, ciągle wilgotne, dzieci pochowane w domach, puste, mokre i spokojne podwórko,
obawy o to czy dam radę kiedy Polacy wyjadą, problemy z komunikacją, masa wątpliwości
które zakradły i zadomowiły się w mojej głowie, obniżając mi samoocenę i pewność siebie.
Jednak Bóg sam z siebie lub za namową osób modlących się za mnie, postanowił zrobić
jeden wyjątek, historyczne wydarzenie, zmaterializować anioła stróża.
W pierwszych dniach września kiedy ostatnia wolontariuszka z Liberii, kończyła pakować
walizkę, przyjechał, pokory, stonowany, nie inicjujący rozmowy, pracowity i pobożny, przyszły
salezjanin -daj mu Boże – Jonathan. Jest na 8 roku studiów, w afryce seminarium trwa
dłużej. Tego dnia dowiedziałem się że przyjechał z Togo, a Togo w przeszłości było kolonią
francuską. Informacja o tym, że nie mówi po angielsku, dodała mi otuchy i pocieszenia –
było nas dwóch!
Wspólne posiłki, modlitwy, po prostu czas, zbliżały nas do siebie. Translator który tłumaczył
z polskiego na francuski i odwrotnie, pomagały w nawiązywaniu więzi. Z czasem zaczęliśmy
robić wspólne zakupy na weekend, w tym czasie podjąłem jedna z wielu obserwacji – celem
jego zakupów była wspólnota, kieszonkowe które dostaje od księży, wydawał na owoce,
warzywa, szklanki, zakupy nie miały odcienia indywidualnego, za to moje wręcz przeciwnie,
dawało mi do myślenia, uczył mnie nie używając słów. Któregoś dnia przy sklepie z
elektroniką, prawdopodobnie przez to że był w towarzystwie białego, sprzedawca zwrócił się
do niego: panie czarny. Tak go to rozbawiło, a ja zaraziłem się jego śmiechem, pierwszy raz
w życiu ktoś się do niego tak zwrócił, że do dzisiaj wspominamy ten moment.
Jonathan pilnie i sumiennie wziął się za naukę angielskiego. Prywatny nauczyciel, do tego
szkoła stacjonarna, ogromna determinacja i zawziętość. Ciężko mi określić czy to były dwa,
czy cztery miesiące, lecz nim się spostrzegłem, uczył już dzieci gry na instrumentach, z
chórem przygotowywał oprawę muzyczną do mszy i swobodnie konwersowal z dziećmi w
oratorium i animatorami na cotygodniowych spotkaniach.
Przyszedł dzień w którym mówił z ambony do animatorów podczas środowej mszy świętej,
choć nie miałem powodu, nie sponsorowałem jego lekcji, nie uczyłem go, nie dołożyłem nic
od siebie by móc choć w minimalnym stopniu powiedzieć, że jestem ojcem jego sukcesu, to
czułem się jak matka która pierwszy raz widzi swoje dziecko występujące w jasełkach w
przedszkolu, duma, tak wielka duma, ekscytacja, radość. Po tym przeżyciu już byłem pewny,
że jestem do niego przywiązany emocjonalnie.
Dni mijały, Jonathan mówił do mnie w stylu kali pić, kali jeść, bym rozumiał, specjalnie dla
mnie schodził 3 poziomy niżej, kochany człowiek. Z czasem dokręcał mi śrubę, zabraniał
translatora.
Próbuj, mów – powtarzał spokojnie.
Luty i walentynki, dostaliśmy zaproszenie na potańcówkę, przyjęliśmy, Jonathan został
kierowca, pojechaliśmy we dwóch na motorze. Na miejscu okazało się że nie ubraliśmy się
stosowanie, Jonathan pod pretekstem tego, że i tak musi coś dokończyć w domu pojechał
po ciuchy dla nas, to pierwszy raz kiedy dałem komuś klucze do mojego pokoju, ufam mu.
Impreza skończyła się o czwartej rano. On z natury spokojny, nie dał się ponieść atmosferze
wydarzenia, ja przeciwnie, czekał do rana, aż mi się baterie wyczerpią i przy
akompaniamencie silnika, pustych, spokojnych ulicach wróciliśmy do domu.
Ostatnie wspomnienie, kiedy miałem infekcje palca, antybiotyki i te sprawy, przez 3 tygodnie,
może dłużej, bo kiedy palec mi się zagoił ale skóra była dalej wrażliwa, on mówił: Jakub,
twój palec musi unikać wody i bakterii. Mył wszystkie naczynia sam.
Za kilka dni wylatuje, doszło do tego, że kiedy Jonathan jest w pomieszczeniu, czuję, że
jestem bezpieczny.
Kuba