Odkrycie 2: Każdy dzień (nie)zgodny z planem

Wydawać by się mogło, że każdy dzień w Etiopii będzie wyglądał tak samo. Jednostajność afrykańskiego rytmu i powtarzalność codziennych rytuałów są jednak mylące. Już sam początek naszej misji świadczy o nieprzewidywalności i potrzebie otwartości na to, co będzie się działo dookoła nas. Praca w Dhadim jest tego najlepszym przykładem. Równie wielkim zaskoczeniem, jak zmiana kolejności przygotowanych przez nas obozów, jest każdy kolejny dzień. Zaczyna się zawsze tak samo, a jednak inaczej.
Dzień witamy modlitwą – w zależności od dnia tygodnia w innym języku: angielski dominuje w poniedziałek, wtorek i czwartek, kiedy Eucharystię przeżywamy w naszej „domowej” kaplicy; w środę, piątek i niedzielę, w kościele, wraz z mieszkańcami wioski chwalimy Pana w języku oromo, w soboty zaś dołączamy do lokalnych wspólnot. Śpiewy angielskie nie są naszą mocną stroną, ale za to polskimi udało nam się zachwycić księdza i… Pana Boga też (mamy nadzieję 🙂 ).
Śniadanie bywa wielką niewiadomą, nie wiadomo – makaron czy jajka 🙂 . Posiłki tutaj zaskakują różnorodnością. Niczego nam nie brakuje: są ziemniaki (w coraz to nowych odsłonach), mięso, ryby, ryż (duuuużo ryżu) i warzywa (wśród których króluje nasza ulubiona fasola). Mnogość ta jest wyrazem niezwykłej gościnności każdej wspólnoty, do której trafiamy.
Najważniejszą częścią dnia są zajęcia z dziećmi rozpoczynające się o 900, a kończące… no właśnie-nigdy nie wiadomo o której godzinie. Zgodnie z planem warsztaty przewidziane były dla najstarszych uczniów. Okazało się, ku radości Kaliny, że grupa jest bardzo zróżnicowana. Na lekcje przychodzą zarówno maluchy jak i ich starsi koledzy. Ilu ich jest? Trudno orzec. Kameralność naszej grupy jest jednak znamienna. Wynika to z faktu, że mieszkańcy regionu Borana to przede wszystkim hodowcy bydła. Dzieci muszą pracować na farmie równie ciężko jak dorośli. Wakacje nie są dla nich czasem odpoczynku, wręcz przeciwnie, kiedy nie chodzą do szkoły, zwiększa się zakres ich obowiązków. Nic zatem dziwnego, że na nasze zajęcia uczniowie przychodzą niesystematycznie albo… w ogóle. A co robimy? Przede wszystkim uczymy języka angielskiego, który nie jest im zupełnie obcy. Znają podstawowe zwroty, są chętni do nauki, często zaskakują nas swoją błyskotliwością. Starałyśmy się urozmaicić lekcje, wykorzystując projektor przywieziony z Polski, przeszkodził nam jednak brak prądu. Nie zatrzymało to naszej kreatywności, więc każdego wieczoru przygotowujemy nowe zagadnienia, ćwiczenia i prace plastyczne. Zdążyliśmy omówić już m.in.: the solar system, humans’ body i genealogical tree.
Po nauce przychodzi czas na zajęcia sportowe. Tak jak wszystkie dzieci na całym świecie, tak i nasze, uwielbiają grę w piłkę nożną i siatkówkę. Z przyjemnością biorą też udział w zabawach z chustą KLANZY. Nieustannie biegają i skaczą na skakankach. Skąd czerpią na to siły? Z ciepłego posiłku, który przygotowywany jest specjalnie dla nich, ponieważ część z nich mieszka nawet w odległości kilku kilometrów (około godziny drogi stąd).
Popołudniami najczęściej spacerujemy wraz z abbą Anthonym (misjonarzem z Nigerii) i Piterem (klerykiem z Wietnamu) po okolicznych wioskach. Jest to kolejna okazja do poznania mieszkańców, ich codzienności, trosk i radości. Niezwykle lubimy te wędrowne rytuały, które w naszym przekonaniu budują wspólnotę. Podobnie rzecz ma się z wieczorami, które upływają nam na wspólnych rozmowach. Wiemy już, np. jaki jest ulubiony piosenkarz abby, ile sióstr i braci ma Pieter, jaka religia dominuje w Nigerii i Wietnamie, a także czym różni się medytacja buddyjska od chrześcijańskiej. Niemniej, sporo tematów jeszcze przed namiJ.
Obowiązki kończymy około godziny 22, kiedy to generator idzie spać. Nam pozostaje jedynie rześka kąpiel przy nastrojowym świetle latarek.
Czy kolejny tydzień będzie wyglądał tak samo? Następnym razem Wam opowiemy :).
Kalina, Ania, Aga i Hagirso